piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 9

Do sypialni wpadły pierwsze promienie słońce, pewnie będzie ładna pogoda. Obudziłam się dziwnie wyspana. Podniosłem głowę i dotarło do mnie, że to nie jest sypialnia moja i Justina…. Gdzie ja jestem?! Wstałam i obejrzałam się przelotnie. Miałam na sobie jakąś męską koszulkę i moją bieliznę. Muszę znaleźć właściciela tego domu i dowiedzieć się co się stało.
Schodzę na dół i zamieram. W kuchni, tyłem do mnie stoi mój szef! Zayn Malik! I wtedy wszystko sobie przypominam… wspomnienia uderzają we mnie z wielką siłą, bankiet, kłótnie, podróż do domu Zayna i sen. Wydaje z siebie jęk, na co Zayn szybko się obraca. Jest bez koszulki, w samych dżinsach….
-Już nie śpisz- uśmiecha się do mnie.
-Umm…tak…Ja- jąkam się nie wiedząc co powiedzieć.
-Siadaj. Zrobiłem śniadanie- pokazał na zastawiony stół.
-Dziękuję- nagle przypominam sobie, że jestem praktycznie naga. Próbuje zakryć swoje ciało rękami.
-Daj spokój- mulat zaczyna się śmiać- Ale jeśli tak bardzo ci to przeszkadza to tam na kanapie leży moja bluza, załóż.
Idę po bluzę, po czym wracam do stołu. Pan Malik siedzi już na swoim miejscu i nakazuje abym usiadła naprzeciw niego.
-Mogę o coś zapytać Panie Malik?- zaczynam cicho.
-Po pierwsze żadnego Panie Malik- odparł władczo.
-Ale jest Pan moim szefem- czułam zakłopotanie
-Nie. Teraz jestem Zayn- uśmiechnął się.
-A czy to nie będzie niestosowne?
-Nie. A teraz pytaj.- ukrócił moje rozmyślenia.
-Czy my coś…? Czy między nami…?- spuściłam głowę, czekając na najgorsze.
-To była jedna z najlepszych nocy mojego życia- przejechał językiem po wargach, wyglądał tak seksownie.
-CO?!- spuściłam wzrok, czując  róż na policzkach.
-Żartowałem. Zasnęłaś, a ja pozwoliłem sobie cię rozebrać. Ale traktuj to jak rutynową kontrolę pracowników- puścił mi oczko.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Po śniadaniu Zayn pozwolił mi wziąć prysznic. Ubrana we wczorajsze ciuchy, wróciłam do niego.
-Powinnam wracać.- zaczęłam widząc go w salonie.
-Jasne. Podrzucę cię- odparł i zaczął ubierać buty.
-Nie trzeba i tak już za bardzo cię wykorzystałam.
-Muszę mieć pewność, że gdy odstawię cię do domu, będziesz bezpieczna.  Chodź- prowadził mnie do garażu.
Droga mija nam szybko i w ciszy. Gdy podjechaliśmy pod mój dom, nie wiedziałam jak mam się czuć, ani co mnie czeka gdy tam wejdę.
-Dziękuję za wszystko- mówię z lekkim strachem.
-Daj spokój. Zapraszam częściej.- uśmiecha się i znów puszcza mi oczko.
Nachylam się całuje jego policzek. To tylko taki gest wdzięczności, prawda Mio?
Wysiadam szybko zanim stanie się tam coś co nie powinno mieć miejsca. Nagle zauważam Justina, który idzie w stronę samochodu Zayna.
-Justin, nie!- szepczę, gdy mnie mija.
Zayn szybko wysiada i opiera się o swoje auto. Justin staje naprzeciw niego.
-Odwal się od mojej dziewczyny- syczy Jus.
-O co ci chodzi?- mulat wygląda na spokojnego.
-Żebyś dał sobie spokój, bo będziesz żałował!
-Ja nigdy nie żałuję- Malik nachyla się niżej Justina- Ja zawsze wygrywam- po czym się prostuje.
-Justin!- wołam głośniej.
-Rozkurwię cię- mówi chłopak na odchodne.
Oboje udajemy się do domu. Gdy się odwracam, nigdzie nie ma auta Malika. Pewnie już pojechał.
-Co to do chuja było?!- krzyczy, gdy wchodzimy do domu.
-To ja się pytam co ty robisz? To mój szef, a ty mu grozisz! Ty jesteś normalny?! – nie mam ochoty na kłótnie, ale inaczej się nie da.
-Zachowujesz się jak szmata! Coś ty z nim robiła przez całą noc!- podchodzi bliżej mnie.
-Nie masz prawa tak do mnie mówić! Nie było cię w domu, więc Pan Malik mnie przyjął do siebie! A gdzie ty byłeś?! Pewnie z tą blond szmatą!- łzy chcą spłynąć, ale nie dam mu tej satysfakcji.
 -Co ty pieprzysz?! Jaką blondyną?
-Myślisz, że nie wiem! Odkąd tu przyjechaliśmy dziwnie się zachowujesz, nie masz dla mnie czasu!
-Ja? To ty go nie masz! Myślisz, że będę tu siedział i gotował ci w fartuszku jakieś pieprzone obiadki? Nie ma nawet kurwa mowy!-warczy na mnie.
-Nie o to chodzi!
-Mam to w dupie- buczy i idzie na górę.
 -Justin! Justin wróć- krzyczę za nim.
Jednak on nie schodzi. Rzucam się na kanapę i zaczynam płakać. Dlaczego, kiedy wszystko zaczęło mi się układać coś musiało się zawalić….

Budzę się po jakiś trzech godzinach. Bolą mnie strasznie oczy. Na dole nigdzie nie widzę Justin, więc udaję się do góry aby go znaleźć. Przeszukałam wszystkie pokoje i nigdzie go nie wiedzę. Zostaje mi tylko łazienka, mam nadzieję, że nic sobie nie zrobił. Nie wybaczyłabym sobie tego.
Pukam cicho w drzwi, ale zero odpowiedzi. Uderzam mocniej i nic. Próbuje je otworzyć, ale są zamknięte. Szarpię mocno za klamkę, ale nic się nie dzieje. Ale przecież w sypialni jest drugi klucz. Szybko po niego idę. Gdy udaje mi się dostać do środka łazienki, zauważam na ziemi Justina. Leży nie przytomny.
-Justin! Justin!- wołam próbując go ocucić.
Jednak to nic nie daje. Zauważam przy nim puste strzykawki, co może oznaczać tylko jedno…
Wyciągam telefon z  tylnej kieszeni i wybieram pierwszy numer jaki przyszedł mi do głowy…


*Zayn*
Łazimy z Harrym po galerii bo musi kupić kilka rzeczy. Opowiadam mu jakim zjebem jest ten cały chłopak Justin.
-Walić tego chuja. Rozwalisz go szybko i zajmiesz się jego panną- mówi do mnie Hazz.
On zawsze wie, jak poprawić mi humor. Po chwili słyszę jak dzwoni mój telefon…to Mia.
-Tak? Już tęsknisz?- uśmiecham się sam do siebie.
-Pomóż mi. Proszę- słyszę, że płacze.
-Co jest? Gdzie jesteś?- pytam niepewnie.
-W domu. Justin… on się czegoś naćpał- szepcze i zaczyna płakać.
-Już jadę- odpowiadam się rozłączam.
Harry patrzy na mnie zniecierpliwiony, a ja zaczynam się śmiać.
-Co jest?- pyta patrząc na mnie jak na debila.
-A do tego  to ćpun- odpowiadam przez śmiech i prowadzę go do wyjścia.
Na miejsce dojeżdżamy po 20 minutach. Wchodzimy do środka bez pukania, bo po co.
-Mia!- krzyczę na wejściu.
Schodzi na dół bardzo smutna.
-Hej.- zwraca się do nas.
-Gdzie on jest?- pyta ją loczek.
-Na górze- wskazuje schody.
Wszyscy w trójkę udajemy się do łazienki, gdzie znajduję się chłopak. Harry pomaga mi go przenieść do auta.
-Posłuchaj mała. Zwracam się do dziewczyny.-Wyrzuć te strzykawki i sprawdź czy nigdzie nie ma nic podobnego. My zawieziemy go do szpitala, a gdy ty pozbędziesz się dowodów to do nas dołączysz, okej?
-Tak- kiwa lekko głową.
Odjeżdżamy z nieprzytomnym chłopakiem na główną drogę. Jest tyle rzeczy, jakie można z nim zrobić…

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 8

*Zayn*


Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa mać!!
Co ten chuj tutaj robi?!
I dlaczego tak dziwnie gapi się na Mię?!
Ja kurwa na to nie pozwolę!
         Chwytam dziewczynę za rękę i próbuję pociągnąć w głąb sali, ale ona ani drgnie. Nie chcę używać siły. Niestety jeśli się nie ruszy, inaczej ją potraktuję.
- Mio? - mówię spokojnie - Chodźmy do Harry'ego i Katherine.
Otwiera usta, ale żadne słowa się z nich nie wydobywają. Dlaczego odnoszę wrażenie, że Justin i Mia się znają?
Kurwa!
- Ja... przepraszam - bąka i wyrywa dłoń z mojego uścisku, po czym rusza niepewnie w kierunku tego gnoja. Co.Do.Cholery?!
         Obserwuję tę dwójkę i chyba zaraz szlag mnie trafi. Justin nerwowo się na mnie patrzy, czasem zerkając na dziewczynę, która trzyma go za rękę. I to tą samą, którą kilka sekund temu obejmowałem ja!
         Mia chwyta twarz w swoje drobne dłonie i próbuje mu coś powiedzieć, ale ten tylko ją odpycha i wychodzi z budynku. I dobrze, kurwa, ale jakim prawem mógł się zachować wobec niej w taki podły sposób. Przeczesuję ręką nerwowo włosy i wypuszczam powietrze. Przecież to na pierwszy rzut oka widać, że coś ich łączy!

Malik, ty idioto!

         A miałem nadzieję, że ten pierdolony chuj już nigdy nie zagości w moim życiu, a tu proszę! Okazuje się, że jest chłopakiem dziewczyny, która jest również obiektem moich potajemnych westchnień...


*Mia*

- Ja... przepraszam - mamroczę i nie patrząc w twarz Zaynowi, kieruję się w stronę zdenerwowanego Justina.
- Nic między nami nie ma - zaczynam od razu, ale on wciąż patrzy się na mojego szefa. Zupełnie, jakbym nie istniała.
- Przepraszam - chwytam go za rękę - Powinnam poinformować cię o tym bankiecie, ale byłeś na mnie zły... Stwierdziłam, że nie chcę, byś mi towarzyszył. Ale teraz widzę, że jednak popełniłam błąd...
- Popełniłaś - wbija we mnie ostre spojrzenie, a ja spuszczam głowę. Tak bardzo źle się czuję...
- Wiem i naprawdę mi przykro, bo... - kiedy orientuję się, że chłopak znów mnie ignoruje i patrzy się na Zayna, łapię jego policzki w swoje dłonie, próbując skupić jego uwagę na mnie - Słuchasz mnie?
- Tak - warczy i mocno mnie odpycha - Nie wiem, czy to ma sens.
Odwraca się i wychodzi z sali, a ja biegnę za nim.
         Na zewnątrz wołam jego imię, powstrzymując łzy. Czy to wszystko naprawdę jest konieczne?
- Nie mam ochoty z tobą teraz rozmawiać, Mia.
- Justin, zrozum, że kocham tylko ciebie. Mój szef po prostu zaproponował mi taniec, więc się zgodziłam, nic więcej - tłumaczę, podchodząc bliżej.
- Tak i może jeszcze co? Może jednorożce istnieją?! - krzyczy, a po moim policzku spływa jedna łza.
- Przysięgam - szepczę i chcę chwycić go za rękę, ale się odsuwa, co naprawdę jest, jakby wbijał mi nóż w serce.
- Mam cię po prostu dość, Mia - te słowa tak mnie ranią - Zataiłaś ten bankiet, a dobrze wiesz, że bym się zgodził. Kurwa, jesteśmy razem, nie miałbym wyboru. A potem, widzę, jak na bankiecie, na który mnie nie zaprosiłaś, ten... Kutas cię obmacuje!
- To był tylko taniec! - podnoszę głos i czuję na sobie spojrzenia innych, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi - I naprawdę przepraszam, ze ci nie powiedziałam o bankiecie. Niestety byłam zła na ciebie, a ty na mnie. Było mi wtedy bardzo przykro. I uznałam, że lepiej będzie, jeśli przyjdę tutaj sama...
- Sama? Czy ja jestem ślepy?!
- Tak, do cholery, sama! Przyjechałam razem z koleżanką z pracy, ale nie miałam osoby towarzyszącej, a mój szef poprosił tylko o taniec!
- Jakoś ci nie wierzę, wiesz? - warknął i się odwrócił, aby zacząć iść, ale go zatrzymałam.
- No dalej! Biegnij do tej blond kurwy! - krzyczę, bo taka jest prawda. Już kilka razy go z nią widziałam i nie robiłam mu takiej awantury, bo wiem, co to jest "zaufanie". Jednak w tym momencie nie wytrzymałam. Oskarża mnie o zdradę, choć do niczego nie doszło. Skąd mam wiedzieć, że go nie łączy coś z tamtą kobietą?
- O czym ty pieprzysz? - cofa się w moją stronę.
- O tych potajemnych spotkaniach z tą "niby" - robię z palców cudzysłów - starą znajomą.
- Bo nią jest!
- To zrozum, że Zayn też jest tylko... - zacinam się i rumienię, uświadamiając sobie, co właśnie chciałam powiedzieć.
- Kto?!
- No... mój szef, ale to mało ważne - wybucham na nowo - Bo ja ci ufam i cię nie oskarżam o to, o co ty mnie. Dlatego żądam od ciebie tego samego!
- Pierdol się - klnie i odchodzi. Wsiada do samochodu i mimo moich wołań, odjeżdża z piskiem opon.
         Zostaję sama, a całe moje ciało owiewa zimne powietrze. Obejmuję rękami ramiona i poruszam nimi w górę i w dół, aby choć trochę się rozgrzać. Na próżno. Z kolejną falą łez idę przed siebie, nie do końca wiedząc, czy naprawdę chcę wrócić do domu...


*Zayn*


         Wychodzę z firmy i rozglądam się za Mią. Kiedy chcę wrócić do środka, słyszę jakiś krzyk. Idę kilka kroków w prawo i dostrzegam dziewczynę i tego chuja, jak się kłócą.
Przysłuchuję się całej rozmowie, która szczerze jest nudna. Justin odstawia jakieś przedstawienie zazdrości. Nic między nami nie ma, jeszcze, więc nie rozumiem, dlaczego jest taki zły. Ostatnie słowa przykuwają moją uwagę, bo słyszę swoje imię, ale potem cisza. Nagle chłopak każe jej się pierdolić i odjeżdża samochodem.
         Wykorzystuję sytuację i idę do dziewczyny, której widocznie jest zimno, gdyż drży i obejmuje się rękami. Ściągam błyskawicznie swoją marynarkę i zarzucam na nią.
- Nie... - chce ją zdjąć, ale cofam jej dłonie i biorę do ust, po czym składam na jej chłodnych kostkach delikatne pocałunki.
- Przykro mi - mówię, co nie do końca jest szczere. Ucieszyłbym się, gdyby zerwali, ale widok tak przygnębionej Mii, jest naprawdę okropny.
- Mi też. Przepraszam, że do tego doszło pod pańską firmą - mówi, ocierając jedną ręką opuchnięte oczy.
- Nic się nie stało - unoszę jej podbródek i patrzę głęboko w jej smutne oczy - I, proszę, Zayn, nie pan.
Uśmiecha się słabo.
- Dobrze, przepra...
- Skończ już przepraszać, na litość boską - patrzę się na nią z rozbawieniem, a ona się rumieni, ale po chwili znów staje się przygnębiona - Odwiozę cię do domu, Mio, chodź. Wyciągam dłoń w jej stronę, gdyż wiem, że nie mogę być teraz gwałtowny.
         Chwyta ją, a ja splatam nasze palce i prowadzę ją do swojego samochodu. Otwieram jej drzwi i zapinam pasy, jak małemu dziecku. Taki instynkt.
Okrążam auto i zajmuję miejsce kierowcy.
         Przez całą drogę dziewczyna milczy. Nie przeszkadza mi to. Domyślam się, że potrzebuje chwili spokoju, a jedyne, co teraz mogę dla niej zrobić, to bezpiecznie dowieźć ją do domu.
- Dziękuję bardzo, Zayn - mówi, kiedy odpina pas, a ja parkuję pod wielką willą. Nieźle się ten chuj urządził... I tak jestem bogatszy.
- Nie ma za co, moja droga - uśmiecham się i jestem naprawdę zaskoczony, kiedy pochyla się i składa na moim policzku pocałunek. Czuję ciepło na twarzy. Czyżbym się zarumienił?
- Dobranoc - mówi, po czym wychodzi z pojazdu i idzie do drzwi. Wzdycham rozmarzony o niestosownych w tym momencie sprawach i chcę ruszyć, gdy nagle słyszę pukanie w szybę. To Mia.
- Co się stało? - pytam, otwierając jej drzwi.
- Nie ma go w domu - oczy jej się szklą. Tylko nie to...
- Nie masz kluczy?
- Niestety nie, miał siedzieć cały dzień w domu. Ale teraz... nie mam bladego pojęcia, gdzie jest. Przepraszam - chowa twarz w dłonie i wybucha płaczem. Kładę dłoń na jej kolanie i delikatnie masuję.
- Już dobrze, nie płacz, Mio - pocieszam ją - Przenocujesz u mnie, a jutro twój chłopak na pewno się znajdzie i wszystko z nim wyjaśnisz.
- Nie, ja po prostu poczekam. On wróci.
- Nie pozwolę, abyś marzła i nie mogła wejść do własnego domu - burczę - To rozkaz służbowy, panno Bennet.
Kręci głową z rozbawieniem i chce otworzyć drzwi, które w porę blokuję.
- Wypuść mnie - nalega.
- Mio, tę noc spędzimy razem - mówię władczo i odjeżdżam. Mam w dupie, jakkolwiek to zabrzmiało. Dziewczyna oblała się wielkim szkarłatem i nic już nie powiedziała.
        Do mojego mieszkania jest kawał drogi i gdy parkuję w garażu, Mia śpi. Z uśmiechem biorę ją na ręce i zaciągam się jej zapachem, gdy jej głowa opada na moje ramię, a ręce oplata wokół mojej szyi. Idę do windy. Na górze od razu kładę ją do łóżka. Ściągam jej buty, po czym rozpinam z tyłu zamek sukienki. Kiedy widzę jej ciało w samym białym koronkowym staniku i stringach, z trudem powstrzymuję się od zrobienia czegoś, czego będę żałował. Kurwa, jest taka piękna! Bieliznę niechętnie zostawiam. Ubieram ją w jedną z moich większych koszulek i zostawiam samą w pokoju. Sam idę pod prysznic, który naprawdę mnie relaksuje. Mam okazję pomyśleć.
         Muszę rozpocząć swoją grę. Już najwyższy czas. Nie mogę dłużej czekać, bo wszystko się spierdoli, a teraz, gdy wiem, kim ona jest dla mojego największego wroga, jestem jeszcze bardziej zmotywowany. Od jutra. Jutro wdrożę w życie mój plan...

-----------------------------------------------------------------
Witamy!
Kolejny rozdział! Jest trochę nudny, ale od następnego na pewno będzie seksowniej ;P
Jak myślicie, o co chodzi Zaynowi? Wyraźcie swoje myśli i opinie w komentarzach :)
Do następnego, kochani :*

wtorek, 7 października 2014

ROZDZIAŁ 7

*Mia*

Właśnie parzę sobie kawę w firmie. Przez wczorajszy wypad z Katherine nie miałam czasu dokończyć wszystkiego, co zadał mi mój szef. To brzmi, jakbym była uczennicą, a on moim nauczycielem... Choć może tutaj to jest to samo tylko płatne oraz stosuje się inne nazwy?
Miałam wczoraj stresujący wieczór. Justin miał zły humor. I obwiniał o to mnie. Tylko, że nie sądzę, abym była czemukolwiek winna. Potem doszło do niezłej kłótni. Stwierdził, że prowadzam się  z nieznanymi mi ludźmi. Nie mam pojęcia, skąd on to wziął, ale być może miał na myśli mój lunch z sekretarką przyjaciela mojego szefa. Ale to nie było nic złego. Nie zdradziłam go, nie oszukałam. Zaczęłam się oczywiście bronić. Niestety Justin łatwo się obraża i nie potrafi pogodzić się z czyimś zdaniem, dlatego uciekł. Zwyczajnie stchórzył i wyszedł na prawie całą noc. Próbowałam zasnąć, ale nic z tego. Siedziałam na dole w salonie i dzwoniłam, pisałam, ale na próżno. Jak on mógł narazić mnie na taki stres?! Przysnęło mi się na fotelu, ale po 3 godzinach zostałam obudzona przez trzask drzwi. Był to Justin, poszarpany i z ubłoconą koszulką. Chciałam z nim porozmawiać, ale on tylko milczał i położył się w naszej sypialni. Ja spałam na kanapie. Od tamtego momentu nie odzywamy się do siebie.
- Mia! - słyszę pogodny, znajomy głos - Cześć.
Odwracam się i widzę obok siebie promieniującego Louisa.
- Hej, Louis - witam się - Co słychać?
- Eee, u mnie dobrze, jak zwykle. A u ciebie?
- Bywało lepiej - rzucam słaby uśmiech i, aby uniknąć zbędnych pytań zmieniam temat - Będziesz jutro na bankiecie?
- O tak - opiera się łokciem o blat - Liczę na mocny alkohol, dobrą muzykę i, aby wszystko poszło jak po maśle.
Chichoczę na jego słowa.
- Po massssełku - wyróżnia "s" i śmieje się ze mną - podobno Zayn nie tylko chce pomóc fundacjom, ale również podpisać jakiś kontrakt. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
Kiwam głową i zastanawiam się, dlaczego nie potrafię się odważyć i powiedzieć  Zayn, kiedy nie ma go w pobliżu?

                             * * *

Okazało się, że jestem mało asertywna, bo Katherine wyciągnęła mnie po pracy do centrum handlowego, abyśmy kupiły sobie sukienki na jutrzejszy bankiet. Jestem taka podekscytowana! Nie zakupami, ale tą imprezą. Musi być idealnie! I byłoby, gdybym nie pokłóciła się z Justinem...
- Hej, Mia! - Kat szturcha mnie w ramię - Odpowiesz mi, czy nie?
Cały czas myślę o moim trudnym chłopaku. Zupełnie się wyłączyłam, podczas gdy Katherine mi coś opowiadała.
Milczę, rumieniąc się z mojego braku uwagi.
- Pytałam, czy ta kiecka jest niezła? - wskazuje na różową, krótką szmatkę na jednym z trzech manekinów na wystawie. Przeczę głową - Trudno. Chodź, musisz ją przymierzyć.
- Nie, Kat, poszukajmy innej - jęczę, ale na próżno. Dziewczyna chwyta mnie za rękę i wciąga do sklepu.


* * *

Gdy wracam do domu, jest prawie dwudziesta. Jestem bardzo zmęczona. Na szczęście jutro nie muszę być w pracy, bo udało mi się wszystko wykonać dzisiaj.
Justin siedzi na kanapie i gra w jakąś grę na konsoli. Nienawidzę go takiego. Lekceważącego realizm dla wirtualnego świata. To okropne, a w dodatku niezdrowe.
Niosę torby z zakupami do sypialni, po czym przebieram się w zwykły dres i luźną koszulkę. Ach, jak dobrze móc pozbyć się tych biurowych ubrań...
Schodzę na dół i odważam się zapytać Justina, czy zechciałby mi towarzyszyć na jutrzejszym bankiecie. Liczę na pozytywną odpowiedź, w końcu jest moim chłopakiem, powinien tam ze mną być.
- Justin? - mówię i siadam obok niego na kanapie.
Cisza.
- Hej - dźgam go w ramię, ale udaje, że mnie nie słyszy. Trzyma i kręci tym padem w dłoniach, wciskając co chwilę jakieś guziki i patrzy obojętnym wzrokiem na ekran telewizora - Justin, spójrz na mnie.
Kiedy ponownie mnie ignoruje, wyrywam mu pada z rąk i wyłączam grę. Wkurzył mnie tym!
- Pojebało cię?! - krzyczy na mnie, wstając z miejsca.
- Nie, nie POJEBAŁO mnie. Chcę tylko, abyś reagował, kiedy coś do ciebie mówię.
- Ale ja nie chcę - fuka i idzie do kuchni, a ja jego śladem.
- Nie zachowuj się jak dziecko - karcę go i krzyżuję ręce na klatce piersiowej, opierając się biodrem i szafkę - nie możemy się tak zachowywać. Musimy ze sobą rozmawiać, Justin.
- No co ty!
- Nie krzycz, proszę - mówię mu delikatnie.
- Kiedy ty mnie tak strasznie irytujesz!
Okej, to są bolesne słowa, ale Justin często takich używa w złości, przyzwyczaiłam się...
- I nie mów mi co mam robić - dodaje, gdy ja milczę.
- Miałam do ciebie pytanie, ale chyba się powstrzymam - bąkam i wychodzę z pomieszczenia.
- Czego chcesz? - to brzmi, jakbym była jego najgorszym wrogiem. Powstrzymuję łzy. Nie mogę płakać. Nie jestem niczemu winna. To on zachowuje się jak dupek. Nie mogę płakać przez tego dupka.
- To już nieważne - odpowiadam mu ostro i zamykam się w sypialni, od razu rzucając na łóżko. Nie wiem, czy uda mi się zasnąć, ale na pewno nie mam zamiaru schodzić i oglądać Justina...


                              * * *


- No pokaż się, Mia! - nalega Kat.
Zaprosiła mnie do siebie, aby wspólnie się przygotować na bankiet. Ma ładne, nieduże, ale idealne pod względem powierzchni mieszkanie dla singielki. To znaczy nie jestem pewna, czy nią jest, ale jak dotąd nie wspominała mi nic o swoim chłopaku, gdyby go miała.
Właśnie przeglądam się w lustrze w łazience dziewczyny. Wspaniale się mną zajęła. Może szminka jest zbyt intensywna, a cienie za ciemne, ale i tak mi się podoba. Jeden mocniejszy makijaż jeszcze nikomu nie zaszkodził. Podkręciła i ułożyła mi włosy. Są teraz naprawdę miękkie. Poza tym Katherine jest pierwszą osobą, która potrafiła ujarzmić moje żyjące własnym życiem włosy. Chichoczę na tę myśl.
Mam na sobie również tę różową sukienkę, którą musiałam kupić wczoraj. Nie żałuję. Wbrew pozorom wyglądam ładnie. Podobam się sobie. A to nieczęsto się zdarza...
- Już wychodzę - odpowiadam jej i, przechylając głowę delikatnie na bok, przejeżdżam dłońmi po materiale, który doskonale leży na moim ciele, aby go wygładzić.
Wychodzę z pomieszczenia.





- Wow! Dziewczyno! - piszczy na mój widok,a ja czuję, jak się rumienię - Jesteś zabójcza. Mówiłam, abyś ją kupiła!
Wywracam na nią oczami.
- Tak, wiem. Miałaś rację.
- Ha! - śmieję się z niej. Katherine również wygląda bosko. Ma na sobie purpurową sukienkę przed kolana i bez ramiączek, która podkreśla jej biust. Włosy upięła w luźny, bardzo twarzowy kok.
- Ty też wyglądasz bosko - komplementuję ją, po czym wychodzimy.
Po dwudziestu minutach jazdy samochodem, który prowadzi szofer pana Stylesa docieramy na miejsce. To takie dziwne, dlaczego on pozwala swojemu pracownikowi wozić swoją sekretarkę?
Wchodzimy na salę, która wygląda cudownie! Nie sądziłam, że można ją przemienić w istny pałac. Rozglądam się dookoła, nie potrafiąc ukryć mojego szczęścia.
- Mio - odwracam się na dźwięk własnego imienia i zauważam mojego szefa. Rozkoszne ciepło rozlewa się po moim ciele na jego widok. Wygląda tak seksownie.
- Panie Malik - odpowiadam, patrząc się w jego hipnotyzujące, głębokie oczy.
Zbliża się do mnie powoli i wyciąga rękę.
- Proszę, mów mi Zayn - posyła mi łobuzerski uśmiech, któremu nie potrafię odmówić. Podaję mu dłoń, którą podnosi do ust i muska ustami moje kostki. Rumienię się i odwracam wzrok od jego oczu. Nagle przypominam sobie, że Kat gdzieś zniknęła.
- Przepięknie wyglądasz - mruczy, a ja zabieram rękę, czując coraz mocniejszy szkarłat na twarzy - Nie krępuj się. Nie jesteśmy w pracy. Traktuj mnie jako swojego znajomego.
Uśmiecham się i kiwam głową.
- Spróbuję.
- W porządku, Mio. Chodź, zapoznam cię z kilkoma osobami - biorę go pod ramię i ruszamy w stronę grupy ludzi, zdecydowanie od nas starszych.

Po dobrej godzinie poznawania jego współpracowników i innych biznesmenów, wylądowałam przy stole razem z Kat i jej szefem. Pan Malik...  Cholera. Zayn poinformował nas, że za chwilę do nas dołączy. Naprawdę dziwnie zachowuje  się w stosunku do mnie, jakbym nie była tylko jego sekretarką. A dziwniejsze jest to, że nie czuję się z tym źle. Nie przeszkadza mi to. Być może dlatego, że Justin jest dla mnie ostatnio taki chłodny, a Zayn uprzejmie się do mnie zwraca i poświęca mi choć trochę uwagi.
- Mia! To cudowna piosenka - z zamyślenia wyrywa mnie podniecona Katherine - Chodź, zatańczymy.
- My? Nie sądzisz, że będzie to głupio wyglądało? - pytam z lekkim uśmiechem na ustach, który odwzajemnia. Ma naprawdę uroczy uśmiech.
- Przepraszam, miałam na myśli, że znajdziemy sobie jakiś partnerów do tańca - wyciąga ze swojej kopertówki małe lusterko i błyszczyk, który następnie starannie nakłada na swoje usta.
- Jeśli chcesz, to tak zrób. Ja chyba odmówię - krzywię się, że nie ma tu Justina, z którym mogłabym tańczyć.
- No prooooszę!
- Nie, naprawdę. Poczekam tu na ciebie - staram się ją przekonać.
- No dobra - grymasi się i chwyta Harry'ego za rękę, po czym ten prowadzi ją na środek ogromnego parkietu i porywa do wolnego, romantycznego tańca.
To jest dopiero szokujące.
         Po dwudziestu minutach samotnego siedzenia wracają, natomiast ja informuję ich, że muszę pójść do łazienki. Nie wypada chyba krzątać się po firmie o tej porze, dlatego też szukam jakiejś tu na dole. Kiedy szybko ją odnajduję, wchodzę, załatwiam swoją potrzebę, myję ręce, poprawiam włosy i wychodzę. Kilka metrów przed wejściem do sali wpadam na Zayna. Chwyta mnie za ramiona i uśmiecha się do mnie czarująco, z lekko przymrużonymi oczami. Natomiast ja wpatruję się w niego zaskoczona i onieśmielona jego bliskością.







- Szukałem cię, Mio - mówi mi - Harry i Katherine powiedzieli, że poszłaś do łazienki. Domyśliłem się, że zastanę cię właśnie w tej.
- Zamierzał pan wejść do środka? - dziwię się.
- Zayn, Mio, proszę - poważnieje, choć nie wygląda na urażonego.
- Przepraszam - bąkam i opuszczam wzrok, czując ciepło na twarzy.
- Nie szkodzi. I tak, zamierzałem przeszukać ją bardzo solidnie, aby tylko cię znaleźć - posyła mi uśmiech i puszcza do mnie oczko, na co chichoczę - Chciałbym z tobą zatańczyć, pozwolisz?
Kiwam głową. To tylko taniec.
Tylko taniec.
Zayn prowadzi mnie do sali i szybko ustawiamy się w podobnej pozycji, jak inne pary. Choć, nie wiem dlaczego, odczuwam wrażenie, że się wyróżniamy. Być może dlatego, że tańczę z Zaynem Malikiem, właścicielem Malik's Entertainment.
- Jak ci się podoba w mojej firmie? - pyta, patrząc się w moje oczy i tylko w nie. To zaskakujące, że jakikolwiek mężczyzna tak potrafi.
- Jest cudownie - z jego wyrazu twarzy mogę odczytać nieme zdanie " No przecież wiem" - Pracownicy są uprzejmi, a sama praca nie jest aż tak wymagająca, jak sądziłam, że będzie.
- Ach tak? - unosi brwi i czuję, jak zacieśnia swoją dłoń na mojej talii, a drugą na mojej ręce - Poczekaj jeszcze miesiąc, a będziesz miała wszystkiego dość.
- Oby tak się nie stało - mrugam, może nieco kokieteryjnie i przygryzam dolną wargę - Byłaby to wielka szkoda. Mam nadzieję, że do tego nie dopuścisz.
Jego ręce trochę się obniżają, a on przyciąga mnie do siebie bardziej tak, że między naszymi ciałami nie ma żadnej przestrzeni.
- Postaram się, Mio, aby było ci jak najlepiej w mojej firmie i u mego boku - szepcze mi na ucho, a po mnie przechodzą ciarki. Czuję, jak kropelka potu spływa mi po kręgosłupie.
Nagle odczuwam wrażenie co najmniej stu spojrzeń utkwionych w naszej dwójce.
Odsuwa się ode mnie, wciąż trzymając za rękę, a ja wykonuję obrót i znowu jestem z nim scalona. Mogę poczuć jego odurzające perfumy i męskość. Mierzymy się spojrzeniami, nic nie mówiąc do końca ballady.
- Dziękuję za taniec - ponownie całuje moje kostki, a ja nie zabieram ręki, choć wiem, że to trochę niestosowne - Liczę na wiele innych. Byłaś wspaniała.
Rumienię się.
- Ty również - uśmiecham się.
- Może usiądziemy i napijemy się czegoś? - proponuje, kładąc dłoń u dołu moich pleców. Kiwam głową i odwracamy się w kierunku baru, dzięki czemu, niestety, zauważam Justina na środku wejścia, odstawionego i takiego pięknego, który teraz taksuje gniewnie wzrokiem mnie i Zayna, po czym zatrzymuje oczy na nim. Gdy mój szef go dostrzega, robi to samo, marszcząc brwi i dostrzegam na jego szyi naprężoną żyłkę. Wcześniej jej nie było....
Czuję się cholernie niekomfortowo.

Dlaczego wydaje mi się, że to wszystko nie skończy się dobrze?


------------------------------------------------------------------------------

Kolejny rozdział! Bardzo nam się podoba i mamy nadzieję, że Wam również, dlatego też, wyraźcie swoje szczere opinie w komentarzach i napiszcie, co mogłoby się wydarzyć!

Pozdrawiamy i przepraszamy, że tak długo czekaliście :)

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 6

Następnego dnia budzi mnie dzwoniący telefon Justina.
- Kto to? - pytam, mocniej tuląc się do poduszki, gdy chłopak nie odbiera.
- Nie wiem. Nie znam numeru - ponownie oplata mnie swoimi ramionami i całuje w tył głowy - Śpijmy dalej - mruczy mi do ucha. Ciepło, które temu towarzyszy sprawia, że chichoczę.
- Ty możesz spać, ale ja muszę iść do pracy - wzdycham smutno.
Oczywiście, uwielbiam mój staż, który od wielu lat był moim marzeniem. Jest mi tylko przykro, że ostatnio mało czasu spędzam z Justinem, przez co spotyka się z jakąś blondynką... Dobra, Mia, nie bądź zazdrosna.
- Olej to i zostań - mówi.
- Nie mogę, nawet nie chcę, choć wizja spędzenia z tobą całego dnia w łóżku jest bardzo kusząca - odwracam się do niego i całuję długo w usta.
- Mhm - zaczynamy się całować z języczkiem, namiętnie i  bardzo intymnie. Justin przerzuca mnie sobie okrakiem i łapie za pośladki. Zauważyłam, że chyba bardzo lubi tę część mojego ciała.


                                                                                        *  *  *

                O godzinie 8:20 stoję na stacji metra  od 10 minut czekam na spóźniony pociąg. Jeśli nie wsiądę do metra w przeciągu 5 minut będę musiała biec do firmy, co w obcasach nie jest łatwe. Nagle słyszę dzwonek mojej komórki służbowej.
- Halo? - odzywam się, zapominając o specjalnej formułce.
- Dzień dobry, Mio - mój szef. Mimowolnie lekki uśmiech wkrada się na moje usta. Witam się - Niestety nie ma mnie dzisiaj w firmie. Muszę pilnie wyjechać. Wrócę za dwa dni.  W moim gabinecie znajdziesz potrzebne ci dokumenty, a klucze do niego odbierz w recepcji. Na twoim biurku leży lista zadań. Jeśli uporasz się z tym dzisiaj, jutro masz wolne - otwieram usta ze zdziwienia, ale zaraz szeroko się uśmiecham - Będziesz miała więcej czasu, aby przygotować się do bankietu. Twoja obecność jest bardziej niż obowiązkowa - czuję, że pan Malik się uśmiecha.
- Dobrze, rozumiem - odpowiadam potulnie - Będę, na pewno.
- Cieszę się. Do zobaczenia, Mio.
- Tak. Do widzenia - rozłącza się, a ja tak bardzo cieszę się, że będzie dzisiaj nieobecny. Nie będę musiała tłumaczyć mu mojego spóźnienia do pracy.

Gdy patrzę na zegarek jest już 8:28. Cholera!

Do biura docieram z lekkim spóźnieniem co równa się z gniewnym spojrzeniem rudej małpy. Jejku każdemu się może zdarzyć. Odbieram klucz do biura Pana Malik i wracam do mojego biurka, na którym leży spora lista zadań. Chyba jednak dziś tego nie wykonam. Myśl o tym, że mogłabym spędzić cały dzień z Justinem dodaje mi motywacji. Uśmiecham się mimowolnie na myśl o tym co moglibyśmy robić. Moje myśli przerywa pukanie w blat biurka. Przede mną stoi Katherine… KATHERINE! Podchodzę do niej, a ona przytula mnie ciepło.
-Co ty tu robisz? – pytam z uśmiechem.
-Mała zamiana ról – uśmiecha się i pokazuje na stertę dokumentów na ziemi.
-Niestety, ale Pana Malika niema. Wyjechał w ważnej sprawie.
-Taa, wiem. Harry coś wspominał, ale i tak miałam to tu przywieść więc jestem – posyła mi uśmiech.
-Harry? A nie Pan Styles? – pytam zdziwiona.
-Mogę mówić Harry bo go tu nie ma. A teraz pomóż mi to przenieść do gabinetu twojego szefa – mówi i bierze do rąk część dokumentów.  
Gdy wracamy na moje stanowisko pracy, przyglądam się uważnie dziewczynie. Wygląda ładnie i radośnie. Gdy w pobliżu jest Harry, to znaczy Pan Styles wydaje się być przerażona…może on się nad nią znęca. W sumie widziałam go raz, a już zdążył mnie wystraszyć.
-Zapraszam na kawę – wyrywa mnie z zamyślenia jej głos.
-Lunch mam dopiero za 2 godziny i jeszcze prawie nic nie zrobiłam – zerkam na długą listę zadań.
-No proszęęęę – jęczy – To tylko kawa w kawiarni tu naprzeciwko.
-Okej. – mięknę gdy jej niebieskie oczy powiększają się.
Katherine klaszcze radośnie w ręce, a po 20 minutach siedzimy już w kawiarni. Zamówiłyśmy latte.
-Mogę Cię o coś spytać – patrzę na nią niepewnie.
-Jasne!
-Długo już pracujesz dla Harry’ego?
-Półtora roku. Czemu pytasz? – wygląda na zdziwioną.
-No wiesz… Nie pomyśl, że oszalałam, ale czy on się nad tobą jakoś wyżywa czy coś? – staram się brzmieć jak najbardziej spokojnie, ale ta myśl załamuje mój głos.
Dziewczyna przez chwilę patrzy na mnie zdziwiona, a potem wybucha śmiechem. Spuszczam głowę, czując jak policzki mi różowieją.
-Hej! Nie wstydź się. Skąd ci to do głowy przyszło? – pyta próbując powstrzymać śmiech.
-Nie wiem sama. Jak jesteś sama to jesteś pogodna, a przy nim wydajesz się być wystraszona.
-Ależ skąd. To nie tak. Harry jest raczej typem człowieka, który lubi jak wszyscy go słuchają, są posłuszni, lubi sprawować władzę.
-A ty po prostu się dopasowujesz?
-Tak. Znam go trochę i wiem, że prywatnie jest inny. Wyluzowany i w ogóle. – uśmiech się.
To tylko potwierdza moje przypuszczenie, że ten człowiek jest troszkę dziwny. Dobrze, że Pan Malik taki nie jest. 
Po otrzymaniu zamówienia rozmawia nam się świetnie, dużo się śmiejemy. Czuję się przy niej bardzo dobrze. Naszą rozmowę przerwał telefon Katherine.                                                               Dzwonił Pan Styles z wiadomością, że ją odbierze.                                                                                          Po zapłaceniu wychodzimy na zewnątrz by na niego poczekać. Po 15 minutach nadjeżdża czarne BMW. Śliczne…

*Justin*
Przed chwilą widziałem się z Perrie. Świetna dziewczyna, inna niż Mia. Lepsza. Pogoda jest bardzo ładna więc postanowiłem udać się do domu dłuższą drogą. Mia i tak szybko nie wróci. Gdy idę ulicą czuję zapach kawy, ładnie pachnie. Odwracam głowę w poszukiwaniu przyczyny zapachu. Zauważam małą kawiarnie na rogu ulicy, a przed kawiarnią…moją Mie! Nie jest sama lecz w towarzystwie jakieś kobiety i faceta. Kim do cholery jest ten koleś?! Podchodzę bliżej i chowam się za ciężarówką stojącą naprzeciw nich. Na ulicy jest za głośno i nie słyszę o czym rozmawiają, jednak widzę że wszyscy się uśmiechają. Po krótkiej chwili zaczynają się żegnać. Dziewczyny się przytulają, po czym Mia podaje rękę temu kolesiowi, a on ją całuję w dłoń. Zasrany gentelman się znalazł. Tamci wsiadają do auta, a Mia idzie wzdłuż ulicy. Postanawiam ją śledzić bo to co zobaczyłem nie podoba mi się. Jednak o tej porze wielu ludzi ma przerwę na lunch i na ulicach jest tłok. Mia przechodzi na zielonym świetlne, a potem ginie w tłumie. Już ja to z nią załatwię w domu.

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 5



- Co kurwa?! - krzyczy w stronę rozmówcy, a ja wzdrygam się na siedzeniu.
W tym samym momencie ogarnia mnie przerażenie i zakłopotanie. Czuję, jakbym usłyszała coś, co jest zakazane, bynajmniej dla mnie. Nie powinno mnie tu być.
- Nie - Styles warczy do komórki, po czym kontynuuje spokojniejszym tonem - Nic nie rób, póki ci nie powiem - rozłącza się.
Poprawiam się, nerwowo obciągając spódnicę i spuszczam wzrok na podłogę. Moje oczy przez kilka sekund dokładnie skanują czarne deski, na których nie ma chyba ani grama kurzu. To takie niewiarygodne.
- Proszę mi wybaczyć, panno Bennet - zaczyna, a ja spoglądam na niego automatycznie - Przykro mi, że tak się zachowałem, ale niestety czasami w mojej branży tak bywa.
- Ja... Rozumiem, nic się nie stało - posyłam mu delikatny uśmiech i chcę wstać, ale powstrzymuje mnie gestem ręki, przez co rękaw jego, na pewno drogiego jak cholera garnituru unosi się i odkrywam, że część jego lewej ręki pokrywają tatuaże.
- Nie musi pani wychodzić. Przejrzę te papiery, a pani wypije swoją herbatę. Katherine zaraz ją przyniesie. Twój szef to mój przyjaciel, więc chciałbym cię trochę poznać.
I tak spędziłam w firmie pana Styles'a dobrą godzinę. Było naprawdę miło. Tylko wciąż nie rozumiem, dlaczego chciał mnie poznać. Jestem tylko asystentką pana Malika... Cóż, ludzie są różni.
Kiedy wysiadam z samochodu, dostrzegam po drugiej stronie ulicy, prawie na samym jej końcu Justina. Idzie chyba z jakąś kobietą. Nagle ogarnia mnie zazdrość. Muszę wiedzieć, kto to. Niestety nie mogę tak po prostu uciec. Jestem w pracy... Gryzę się w język, aby do niego nie krzyknąć, tylko biorę głęboki oddech i szybko wchodzę do firmy. Staję na środku oszołomiona, gdy widzę jak mężczyźni ubrani w zielone koszulki polo i ciemne jeansy niosą głośniki i kwiaty do jakiegoś pomieszczenia. Zaciekawiona ruszam za nimi. Po kilku korytarzach znajduję się w ogromnej sali. Nie miałam pojęcia, że tutaj organizują jakieś przyjęcia! Malik mi tego nie pokazał. Stoję, opierając cały swój ciężar na jednym biodrze i podziwiam pracowników, którzy udekorowują salę.
- Wreszcie jesteś - słyszę za swoimi plecami i nim zdążę się odwrócić, czuję, jak ktoś kładzie mi duże dłonie na biodrach.
- Tak, przepraszam. Pan Styles mnie zatrzymał.
- Domyślam się - owy "ktoś" chichocze wprost do mojego ucha, a mnie przeszywa przyjemny dreszcz.
Tym ktosiem jest mój szef.
Tym ktosiem jest pieprzony Zayn Malik, z którym znajduję się w tej chwili w niedwuznacznej sytuacji.
Szybko się odsuwam i odwracam w jego stronę, czując płomienie na moich policzkach.
- Czy tutaj coś się odbędzie? - pytam, aby zmienić temat.
- Tak, bankiet charytatywny na rzecz hospicjum. W piątek tego tygodnia - wzdycha, po czym uśmiecha się do mnie - Mam nadzieję, że przyjdziesz.
To już za trzy dni.
Kiwam głową. Mój pierwszy bankiet! To brzmi tak wspaniale...
- To dobrze. A teraz zapraszam do pracy - nakazuje, a jego władczy ton... Jest w tym coś podniecającego.
- Tak jest, proszę pana - odpowiadam i salutuję, na co ten ponownie chichocze i puszcza mi oczko. Rumienię się.
Wychodzi z sali, jak i również z budynku, a ja idę na swoje miejsce. Czeka mnie sporo pracy, gdy widzę zapełnioną skrzynkę pocztową z mejlami do mojego szefa... Nareszcie będę mogła porządnie się wykazać!
Około dwudziestej jestem już w domu. Otwieram drzwi i, dosłownie, rzucam się na kanapę w salonie. Jestem wykończona. W firmie musiałam odpowiedzieć i usunąć tyle mejlów, odebrać tyle telefonów i nawet wysłuchiwać jakiś niezadowolonych klientów. No, do diaska, niech sobie na jakiś kurwa telefon zaufania dzwonią a nie do mnie... To męczy psychicznie.
Potem musiałam pójść i odebrać jakieś ważne dokumenty. Tym razem na piechotę.
- Justin? - mówię, jak orientuję się, że go nigdzie nie widzę. Dziwne.
- Justin, kotku? - wołam dalej. Mam jakieś przeczucie, że on wciąż spędza czas z tamtą kobietą. Nie potrafię określić jej wieku, stali daleko, ale jestem pewna w 100%, że to Justin, MÓJ chłopak jej towarzyszył. Z grymasem wstaję i idę do kuchni po coś do picia.
Gdy przechylam szklankę, aby skosztować mojej wspaniałej coca coli, Justin pojawia się w kuchni. Odkładam naczynie i przyglądam się mu podejrzliwie.
- Cześć - cmoka mnie w policzek i sam wypija napój za mnie. Puszcza mi oczko i szczypie w tyłek, na co się wzdrygam.
- Jak w pracy?
- Dobrze. A ty gdzie byłeś?
- Zrobiłem małe zakupy - pokazuje na siatki. Och...
- A... wcześniej? - dociekam.
- No siedziałem tutaj, grałem na konsoli - jego jedna z niewielu wad - potem poszedłem się przejść.
- Sam? - wywraca na mnie oczami, co trochę mnie irytuje.
- A co ty taka?
- Bo widziałam cię z jakąś dziewczyną.
- Stara znajoma - rzuca od razu i idzie do salonu. Siada na kanapie i włącza telewizję - chodź do mnie.
- Jestem trochę zmęczona, wiesz - przestępuję z nogi na nogę - Lepiej wezmę prysznic i pójdę spać.
- Jak chcesz - mówi - Dobranoc, ja przyjdę później, okej?
- Tak, tak, pewnie - mówię cicho i idę na górę. Daruję sobie prysznic i po prostu przebieram się w piżamę, po czym zasypiam szybko z nadzieją, że już nigdy nie ujrzę Justina z tamtą panienką.



-------------------------------------------------------------------------
W końcu napisałyśmy 5 rozdział!!
Trochę nam to zajęło, choć może na to nie wyglądać :)
Nam się podoba i mamy nadzieję, że Wam również ;)
Jak czytacie komentujcie :*

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4



Pan Malik był bardzo zadowolony z mojej pracy. Udaliśmy się jeszcze na krótkie zebranie i mogłam iść do domu. Justin zachowuje się bardzo dziwnie. Jest jakiś poddenerwowany, oczy ma jakieś zaczerwienione i ciągle gdzieś wychodzi. Gdy go pytam co się dzieje zbywa mnie albo zmienia temat.
Następnego dnia wstaję wcześniej, ponieważ mój szef kazał mi być wyjątkowo szybciej w pracy. Gotowa wychodzę z domu, nie żegnając się z Justinem. Jego zachowanie bardzo mi się nie podoba. Będę musiała jak najszybciej z nim to wyjaśnić. Gdy docieram do firmy, Ruda Małpa z recepcji przekierowuje mnie do gabinetu Pana Malika. Jakbym nie wiedziała, że muszę tam iść. Pukam w drzwi i słyszę jego cudowny, niski głos. Jest taki łagodny i aksamitny. Mogłabym go słuchać codziennie….
- Dzień dobry. – mówię ciepło.
- Witam. Wybacz, że ściągnąłem Cię tutaj tak wcześnie, ale mam dla Ciebie ważne zadanie, które nie może czekać. – uśmiecha się zadziornie.
- W porządku. Co to za zadanie?
- Zawieziesz ważne dokumenty do firmy, do której wczoraj wysyłałaś inne, dobrze? – spojrzał na mnie z pod swoich długich rzęs.
-  A nie mogę ich znów wysłać? – zapytałam cicho.
- Mogłabyś, ale Styles jest takim kretynem, że lepiej tak ważne dokumenty dostarczyć mu osobiście – zaśmiał się.
- W porządku. – uśmiecham się w odpowiedzi.
- To wszystko musisz dostarczyć dziś do tej firmy, którą masz na wizytówce – wskazał na 6 teczek, które leżały po mojej lewej stronie i podał mi tą samą wizytówkę co wczoraj.
- W porządku. - w takich sytuacjach żałuję, że nie mam samochodu.
- Wszystko dobrze? – zapytał z troską w głosie. Musiał zauważyć moją przygnębioną minę.
- Tak…um…ja tylko…  - nie wiem co powiedzieć.
-  Mógłbym zawieść je osobiście, ale mam umówione spotkanie, więc nie jestem w tej chwili dyspozycyjny. – mówi z wyrzutem, przez chwilę marszcząc brwi.
- Spokojnie. Ja tylko…nie mam samochodu – dodaję cicho.
- Och… tym się proszę nie martwić, panno Bennet. Poinformuję mojego szofera, aby panią podwiózł i odebrał – podchodzi bardzo blisko mnie.
- Dobrze. Dziękuję bardzo – staram się zachować między nami odpowiedni dystans.
Pan Malik odsuwa się ode mnie i podchodzi do drzwi. Tak pięknie pachnie…
Zjeżdżamy błyskawicznie na dół. Mój szef przedstawia mnie wysokiemu, poważnemu mężczyźnie w średnim wieku. Dopilnowuje, abym wsiadła do czarnego SUV'a. Jedziemy w ciszy. Nawet nie wiem, o czym mogłabym rozmawiać z szoferem mojego szefa. Zwłaszcza, wnioskując po jego minie, nie jest skory do rozmów. Po dwudziest minutach dojeżdżamy na miejsce. Firma tego mężczyzny jest troszkę mniejsza od Firmy Pana Malika, ale i tak robi wrażenie. Wysiadam, dziękuję z uśmiechem, starając się zrobić na nim choćby najmniejsze miłe wrażenie i zamykam drzwi. Szukam w torebce wizytówki i sprawdzam, jak nazywa się właściciel tej firmy. ‘Harry Styles’. Nawet ładnie. Powiedziałabym, że trochę pociągająco. Szybko wyrzucam tę myśl z głowy. Wchodzę do środka. Hol jest bardzo duży i robi naprawdę niezłe wrażenie. Obok mnie stoi Pani, która tu sprząta. Postanawiam się jej zapytać, gdzie mogę go znaleźć. Kieruje mnie na trzecie piętro, mówi, że tam już łatwo sobie poradzę. Gdy już jestem na górze, mój pech daje o sobie znać, potykam się i wszystkie dokumenty wypadają mi z rąk. Klnę pod nosem i schylam się, by szybko je pozbierać. Podchodzi do mnie dziewczyna o jasnobrązowych włosach i pomaga pozbierać papiery. Czuję jak moje policzki różowieją…Jezu ale ze mnie ciamajda.
- Najmocniej przepraszam – bąkam, gdy obie wstajemy.
- Daj spokój! Każdemu może się zdarzyć. Jestem Katherine – uśmiecha się i podaje mi dłoń.
- Mia. Jestem stażystką w firmie Malik’s Entertainment. Przywiozłam dokumenty dla Pana Stylesa.
- Och. Jasne. Jestem jego sekretarką. Chodź zaprowadzę Cię do jego gabinetu.  – posyła mi ciepły uśmiech i zabiera część dokumentów.
Idziemy, co chwilę się śmiejąc. Ona jest naprawdę sympatyczną osobą. Przynjmniej tak mi się wydaje. Gdy docieramy do jej biurka, uśmiech znika z jej twarzy i pojawia się strach… odwracam głowę i zauważam wysokiego mężczyznę z burzą loków na głowie, który uważnie się nam przygląda. Domyślam się, że to pewnie Pan Harry Styles.
- Kto to? – pyta cierpko.
- To Mia. Przysyła ją Pan Malik.  – dziewczyna odpowiada skruszona.
- Zapraszam do mojego gabinetu. – jego oczy łagodnieją, gestem pokazuje mi drzwi z tyłu za nami.
Obie wchodzimy do środka. Katherine kładzie na biurku teczki i wychodzi.
- Dzień dobry – mówię cicho.
- Cześć – uśmiecha się, a w jego policzkach pojawiają się urocze dołeczki.
- Przywiozłam ważne dokumenty, z polecenia Pana Malika.
-Jasne, siadaj sobie  - wskazuje ręką na skórzaną kanapę.
Zajmuję wyznaczone miejsce. To dziwne... Do swojej pracownicy był oschły, a dla mnie jest miły…
- Napijesz się czegoś? – jego głos wyrywa mnie z zamyśleń.
 - Sama nie wiem… - bąkam zakłopotana.
- Och, proszę Cię. Chcesz herbaty, kawy? – spogląda na mnie. Ma bardzo ładne zielone oczy. Jakby ktoś wsadził w w oczodoły dwa, olśniewające szmaragdy z czarnymi diamencikami, które mają robić za źrenice.
- No dobrze. Poproszę herbatę.  – uśmiecham się.
- Katherine! – woła, a jego głos rozbrzmiewa po pokoju.
Dziewczyna wchodzi skruszona do gabinetu.
- Zaparz dla naszego gościa herbaty, a ja poproszę kawę – nawet na nią nie patrzy.
- Czy coś jeszcze?  - pyta go i uśmiecha się do mnie.
- Nie. Dziękuję ci. – podnosi na nią wzrok a jego mina mówi „won z tond”
Drzwi się zamykają, a my znów zostajemy sami.  Przyglądam się mu próbując go rozgryźć.
- Coś nie tak? – pyta siadając obok mnie.
- Nie. – znów czuję jak policzki mi pieką.
- Dobrze. Pokaż co ten Malik tu przysyła – zabiera pierwszą teczkę rozbawiony moją reakcją.
Siedzimy czytając po kolei wszystkie dokumenty. Nagle rozbrzmiewa głośny dźwięk. To jego telefon.
- Przepraszam – bąka zakłopotany i wyciąga komórkę.
Wstaje i podchodzi do okna, przykładając telefon do ucha.
- Co kurwa?! – krzyczy w stronę rozmówcy, a ja wzdrygam się na siedzeniu.




------------------------------------------------------------
Hellou :)
Dziękujemy za wszystkie wyświetlenia i komentarze! Jesteście wspaniali!
Mamy nadzieję, że rozdział się podoba ;)




środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 3

                        Prosimy o przeczytanie krótkiej informacji pod rozdziałem!

                                                                            ***

Następnego dnia jadę już metrem do firmy. Dzisiaj zaczynam swój staż i jestem strasznie zdenerwowana. Nie wiem, jak zareagują na mnie inni oraz czy w pełni podołam wszelkim oczekiwaniom Pana Malika. Ale mam taką nadzieję i będę się starać z całych sił.
Gdy wczoraj wróciłam do domu, nie zastałam Justina. Dzwoniłam parę razy, bez skutku. Wrócił wieczorem, tłumacząc, że poszedł do sklepu i spotkał jakiegoś starego kumpla. Nadal mnie to dziwi i jest to dosyć podejrzane, ale ekscytacja bierze górę i zapominam o nim, gdy wysiadam z metra. Ach, ta londyńska pogoda. O tej porze w Los Angeles, pewnie byłoby z trzydzieści stopni. A tutaj wieje wiatr i termometr wskazuje zaledwie piętnaście. Chyba się jakoś przyzwyczaję. Jadę windą na właściwe piętro analizując wszystkie krzywe spojrzenia, które już na mnie czekały. Czuję się bardzo dziwnie, gdy ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Przecież dostałam ten staż tak samo jak oni dostali swoją pracę. Wysiadam z windy i udaję się do mojego biurka. Gdy już uporządkowałam wszystkie swoje potrzebne rzeczy udaje się do biura Pana Malika by go poinformować, że jestem w pracy. Pukam w drzwi, a on odpowiada „Proszę” tak samo jak za pierwszym razem.
-  Dzień dobry. Miałam do Pana podejść jak już będę.
- Dobrze. Dziesięć minut przed czasem. Podoba mi się to – mówi przejeżdżając delikatnie językiem po swojej dolnej wardze. 
Czuję jak moje policzki stają się różowe i obniżam wzrok. 
- Mam tu kilka dokumentów, które musisz zeskanować, wysłać mejlem na ten adres. – mówi to bardzo powoli podając mi wizytówkę i teczkę z dokumentami. 
- Dobrze. To wszystko? – pytam niepewnie. 
- Na razie tak. Jak skończysz to przyjdź do mnie. – uśmiecha się. 
Odpowiadam tym samym i opuszczam jego gabinet. 
Idę poszukać maszyny ksero. Na szczęście mam dobrą pamięć i szybko ją odnajduje. Obok maszyny stoi jakiś mężczyzna ubrany w czarny dobrze dopasowany garnitur. Pewnie też tu pracuje. 
- Cześć – mówi pogodnie odwracając się  w moją stronę. 
- Hej – odpowiadam nieśmiało. 
- Jestem Louis, zajmuję się finansami. – podaje mi swoją rękę. 
- A ja Mia Bennet, nowa…
- stażystka! Tak wiem słyszałem o Tobie – uśmiecha się szeroko. 
 Niechętnie oddaje uśmiech. Czy już wszyscy wiedzą kim tu jestem?! Louis odsuwa się od maszyny, a ja mogę spokojnie zeskanować te papiery. Gdy już skończyłam on cały czas stoi z tyłu za mną i mam wrażenie, że dziwnie mi się przygląda. 
-  Świetnie sobie radzisz sobie z tym skanerem. 
- Serio?  
- No… często się zacina – znów się uśmiecha, a jego radość jest zaraźliwa. 
- To najwidoczniej mam wrodzony talent. 
Oboje zaczynamy się śmiać. 
- Wybacz, ale muszę już iść – mówię po chwili. 
-  Spokojnie. Możemy porozmawiać. -  przysuwa się bliżej mnie. 
- Muszę wrócić do pracy, to mój pierwszy dzień. 
- W porządku. Ale jakbyś chciała porozmawiać to moje biuro znajduje się na drugim piętrze. 
- Okej – uśmiecham się i wychodzę. 

Siadam za swoim biurkiem i włączam komputer. Odnajduję na pulpicie folder z dokumentami, po czym błyskawicznie je wysyłam na adres mejlowy na wizytówce. Jestem zadowolona, że poszło mi to tak szybko i łatwo. Być może mój szef to doceni. Z taką właśnie myślą wstaję z krzesła i ponownie pukam w duże, czarne drzwi.


--------------------------------------------------------

Wybaczcie, że rozdział taki krótki...
Dziękujemy za komentarze. Jednak widzimy, że jest już sporo wyświetleń i wspaniałą motywacją byłoby, gdybyście komentowali więcej :)
Moglibyście to zrobić?
3mamy kciuki :*

/ Monia i Aga, pozdrawiamy! :*

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 2


Rozpakowuję swoje ubrania z walizki. Nie jest tego zbyt wiele, ale dla mnie w  sam raz. Mam coś na każdą okazję, co chyba jest najważniejsze. W swoim zdecydowanie zbyt dużym domu w Londynie, Justin ma również ogromną garderobę. W sumie nie wiem, po co. Mówił, że zwykle przyjeżdżał tu i mieszkał sam, a chyba nie potrzebuje tyle miejsca, a już zwłaszcza na… ubrania.
Już jutro idę rozpocząć swój płatny staż w Malik’s Entertainment. Jestem strasznie podekscytowana, ale z drugiej strony mam lekkie obawy, jak sobie tam będę radzić. To moje marzenie i tak bardzo nie mogłam się tego doczekać, a teraz? Bardzo się cieszę, jednak i stresuję przed spotkaniem z szefem tej firmy, z moimi „współpracownikami” oraz, czy uda mi się tam zaaklimatyzować.
Moje myśli przerywa na wpół goły Justin. Oplata mnie rękami od tyłu, a ja czuję jego  nagą klatkę piersiową. Mimowolne, delikatne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Zawsze tak na mnie działa.
- Chodź już do łóżka – szepcze zmęczony. Przez chwilę zastanawiam się, w jakim sensie to powiedział. Ale wydaje się zmęczony, więc pewnie ma na myśli tylko sen… Chyba…
- Zaraz. Najpierw muszę przygotować sobie rzeczy na jutro – mówię i zdejmuję z siebie jego ręce.
- Ale kiciu…
- Przyjdę za pięć minut – wzdycham.
- Trzymam cię za słowo, bo inaczej sam się po ciebie pofatyguję – puszcza mi oczko, a ja chichoczę.
Budzik dzwoni, a  ja wstaję bardzo wypoczęta. Muszę się szybko ogarnąć, na szczęście zdążyłam sobie wszystko przygotować. Justin nawet nie drgnął kiedy wychodziłam z łóżka. Po godzinie schodzę na dół gotowa. Jem szybkie śniadanie i w lekkim zdenerwowaniu jadę do firmy. Jest mi troszkę przykro, że Justin się nie obudził i, że nie życzył mi szczęścia. Jazda metrem jest bardzo krótka, jestem z siebie dumna, że się nie pogubiłam, a to naprawdę skomplikowane. Stoję przed wielkim oszklonym budynkiem  i nie jestem do końca pewna, czy chcę tam wejść. Jednak wiem, że to moja duża szansa i spełnienie marzeń.  W środku na samym dole znajduje się recepcja, podchodzę tam. Wita mnie ruda kobieta z toną tapety na twarzy, co w ogóle nie pasuje do jej wieku. Ma około trzydzieści lat. Przedstawiam się jej, mówię, że jestem umówiona z Panem Malikiem. Ruda najpierw gdzieś dzwoni, a potem opisuje, jak mam się dostać do jego biura. Idę do windy, po drodze napotykając miliony spojrzeń. Dziwią mi się, pewnie dlatego, że nie mam na sobie tony tapety i jestem ubrana w zwykłą czarną spódniczkę do kolan i białą koszulę z długim rękawem. Myślałam, że takim skromnym strojem nie wywołam szumu i raczej nikt nie zwróci na mnie większej uwagi. Ale wygląda na to, że się myliłam. Wchodzę do dosyć dużej windy. Wciskam guzik z ósmym numerem. Przeglądam się przez chwilę w lustrach dookoła mnie. Cholera, czyściutkie. Na pewno dbają tutaj o wygląd wewnętrzny, bardzo. Po krótkiej chwili, nareszcie, mogę stanąć przed drzwiami, być może, mojego przyszłego pracodawcy. Serce bije mi szybciej i chyba nawet się pocę. Pukam lekko trzy razy. Chyba pierwszy raz jestem tak bardzo zdenerwowana.
- Proszę – słyszę niski, seksowny głos po drugiej stronie. Otwieram drzwi i wchodzę. Wow, jego gabinet jest przeogromny. Białe ściany, prawie tak samo jasne płytki na podłodze i hebanowy dywan, na którym stoi szklane biurko, a za nim znajduje się czarny, biurowy fotel, odwrócony tyłem do mnie. Albo to tylko iluzja i Pan Malik nagle wyskoczy z tyłu i mnie przestraszy… Nie, raczej to pierwsze.
- Dzień dobry – staram się brzmieć pogodnie i pewnie siebie, ale czuję, jak cała się trzęsę w środku, przez co mój głos jest nieco piskliwy. Cholera!
- Witam – mówi znowu mężczyzna, odwracając się do mnie przodem. To było takie… Zmysłowe… Nie, przestań tak myśleć!
Pan Malik wstaje i, uśmiechając się ciepło, wyciąga w moją stronę dłoń. Podaję mu swoją, jednocześnie patrząc się na jego twarz. Przystojną, bardzo przystojną twarz i chyba nawet zbyt długo gapię się w jego brązowe oczy. Śliczne oczy. Zarumieniona odwracam szybko wzrok i zajmuję miejsce, wraz z nim. Albo mi się wydawało, albo uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy tak zareagowałam.
 - Cieszę się, że przyjechała Pani tak szybko.
- Bardzo mi zależy na stażu tutaj, więc przyjechałam jak najszybciej.
- To świetnie. Bardzo cenię sobie takich ludzi Panno…
- Mia Bennet
- Panno Bennet – uśmiecha się ciepło, pokazując równe, piękne białe zęby.
- Kiedy będę mogła zacząć pracę?
- Od jutra. Proszę przyjść na godzinę ósmą trzydzieści. A teraz oprowadzę Panią po firmie.
- Nie będzie Pan mnie o nic więcej pytał?
- Wiem o Pani wystarczająco dużo, a resztę poznam podczas naszej wspólnej pracy. – znów się uśmiecha. Ma taki piękny uśmiech. Odwzajemniam ten gest. 
Oboje wstajemy w tym samym czasie. Pan Malik otwiera dla mnie drzwi, gestem ręki pokazując, abym wyszła, po czym rusza za mną.




***
Oto i jest 2 rozdział! Dziękujemy za komentarze i wyświetlenia :) Jesteście cudowni!!! :*
Komentujcie jak najwięcej!!!!!!!!!!!!!! ♥


środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 1



- Zabrałaś wszystko? – słyszę głos Justina po lewej stronie.
- Pytasz się mnie już o to dziesiąty raz. TAK, ZABRAŁAM WSZYSTKO – podkreślam dokładnie ostatnie słowa, na co chłopak chichocze.
- Wolę mieć pewność; wiesz, żeby potem nie było tak, że czegoś zapomniałaś – mówi, a ja przewracam oczami. Justin całuje mnie w czubek głowy i obejmuje ramieniem, znowu się śmiejąc.
Nagle w głośnikach nad nami rozlega się głos pilota, który informuje o zbliżającym się starcie; proszę zapiąć pasy, bla, bla…
Podróż mija długo, ale spokojnie. Justin zasnął, a ja czytam książkę. Niestety szybko zaczynam się nudzić, więc postanawiam się porozglądać. Za oknem widać tylko wodę i chmury. Wstaję z miejsca i idę do toalety, bo chce mi się siusiu. Jest długa kolejka, ech akurat wszystkim zachciało się sikać. Stoję tak od 10 minut i mam wrażenie, że w ogóle się nie ruszam. Mam nadzieję, że Jus się nie obudzi i nie wystraszy moją nieobecnością. Niestety, gdy odwracam głowę napotykam moje ulubione brązowe tęczówki zmartwione i zdenerwowane. Justin podchodzi do mnie zdecydowanym krokiem, po czym staje za moimi plecami.
- Co tu robisz? – szepcze mi do ucha.
- Czekam w kolejce, bo muszę siusiu.
- Martwiłem się, że zniknęłaś – szepcze przygryzając płatek mojego ucha, a po moim ciele przechodzi dreszcz.
- Chcę tylko siusiu! – odpowiadam głośniej niż zamierzałam.
Chłopak nic nie odpowiada tylko przysuwa się jeszcze bliżej mnie tak, że czuję go całego na sobie.
Czuję się niekomfortowo zwłaszcza, że jesteśmy na pokładzie samolotu w kolejce do toalety. Próbuję go delikatnie odsunąć; brunet ani drgnie. 
- Justin! – jęczę, aby dał mi trochę przestrzeni.
- No co? – szepcze, a ja wiem, że ma na ustach ten łobuzerski Justinowy uśmieszek.
Na szczęście ludzi przed nami ubywa i już zaraz będę mogła opróżnić pęcherz. Nareszcie!
Po paru minutach mogę już wejść. Łapię za klamkę i, gdy jestem w środku, zamykam drzwi, które nie chcą się zamknąć. Co?
Zauważam na dole but chłopaka; srebrno-czerwony sneakers – jego ulubiona para.
- Mogę? – pyta z uśmiechem, na co od razu kręcę głową. Nie tutaj, nie teraz.
Chłopak układa wargi w podkówkę i robi minę szczeniaczka. Wygląda naprawdę uroczo, ale nie, nie w samolocie, do cholery!
  Justin nie daje za wygraną i wpycha się do tego klaustrofobicznego pomieszczenia razem ze mną. Wzdycham zrezygnowana.
- Muszę siusiu – przypominam mu, patrząc, jak opiera się o drzwi. Dzieli nas niecały metr. Tu jest jak w jakimś pudełku.
- To zrób – odpowiada – Popatrzę – puszcza mi oczko.
Choć czuję to podniecenie, to ciepło w moim podbrzuszu, nie mogę mu ulec, więc udaję nieugiętą.
Piorunuję go wzrokiem i krzyżuję ręce na klatce piersiowej. Chłopak ignoruje moje protesty i opiera  się o framugę drzwi, obserwując mnie pożądliwym wzrokiem. Lekko zmieszana załatwiam swoją potrzebę. Ledwo naciągam na siebie bieliznę, a chłopak już przyciska mnie do ściany. Zaczyna obcałowywać moją twarz, a ja wiem, że nie mam jak uciec. W ostatniej chwili w głośnikach rozbrzmiewa głos pilota, który każe wracać na miejsca z powodu drobnych turbulencji. Z uśmiechem odsuwam się od chłopaka, który klnie pod nosem. Nachylam się i ubieram spodnie, po czym dostaje mocnego klasa w tyłek, prostując się i jęcząc. Justin opuszcza kabinę z grymasem na twarzy, a ja nie mogąc ukryć rozbawienia podążam za nim.




                                                    

Powitanie :)

Witamy wszystkich na naszym blogu! :)
Przepraszamy, że dopiero teraz mówimy Wam "cześć".
Nie będziemy tutaj przynudzać, tylko krótkie informacje ;)
Jesteśmy tutaj dwie, Monia i Aga, jak chyba widać po profilu. Postanowiłyśmy zacząć pisać własne fan fiction. Mamy OGROMNĄ nadzieję, że przypadnie Wam ono do gustu :)
Nie potrafimy się na razie określić, co ile będą dodawane rozdziały, ale na pewno nie będziecie musieli długo czekać. I mamy też do Was jedną małą prośbę. Chcemy wiedzieć. czy ktoś czyta nasz blog, wiec jeśli możecie, piszcie jakiekolwiek komentarze od postami :) Dziękujemy :)

piątek, 1 sierpnia 2014

Prolog


- Justin! – krzyczę podekscytowana – Udało się!

Chłopak w błyskawicznym tempie znajduje się w salonie. Zupełnie jakby się teleportował z sypialni na dół. Patrzy się na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Ale co?
- Przyjęli mnie na ten staż w Londynie!!
Rzucam się mu w ramiona zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Otacza mnie swoimi mocnymi ramionami i gratuluje, szepcząc do ucha. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
- To teraz czeka nas przeprowadzka do Londynu - wzdycha.
- Jesteś okropnym marudą.
- Nie marudzę, po prostu wiem, że czeka nas pakowanie, przeprowadzka, nowe życie…
- Lepsze życie, nowe miejsce, nowi ludzie, wszystko nowe – wzdycham rozmarzona.
Justin uśmiecha się pod nosem, po czym składa na moich ustach cudowny pocałunek.
- Jesteś na to gotowa? – pyta z niepewnością w głosie, ale patrzy na mnie szczerym wzrokiem.
- Justin, to jest moje marzenie – odpowiadam zdecydowana i uśmiecham się szeroko, co zostaje odwzajemnione.
- Jeśli ty jesteś na to gotowa, to ja też – mówi i ponownie mnie całuje.
W środku skaczę z radości i nie mogę doczekać się tego stażu.