sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 5



- Co kurwa?! - krzyczy w stronę rozmówcy, a ja wzdrygam się na siedzeniu.
W tym samym momencie ogarnia mnie przerażenie i zakłopotanie. Czuję, jakbym usłyszała coś, co jest zakazane, bynajmniej dla mnie. Nie powinno mnie tu być.
- Nie - Styles warczy do komórki, po czym kontynuuje spokojniejszym tonem - Nic nie rób, póki ci nie powiem - rozłącza się.
Poprawiam się, nerwowo obciągając spódnicę i spuszczam wzrok na podłogę. Moje oczy przez kilka sekund dokładnie skanują czarne deski, na których nie ma chyba ani grama kurzu. To takie niewiarygodne.
- Proszę mi wybaczyć, panno Bennet - zaczyna, a ja spoglądam na niego automatycznie - Przykro mi, że tak się zachowałem, ale niestety czasami w mojej branży tak bywa.
- Ja... Rozumiem, nic się nie stało - posyłam mu delikatny uśmiech i chcę wstać, ale powstrzymuje mnie gestem ręki, przez co rękaw jego, na pewno drogiego jak cholera garnituru unosi się i odkrywam, że część jego lewej ręki pokrywają tatuaże.
- Nie musi pani wychodzić. Przejrzę te papiery, a pani wypije swoją herbatę. Katherine zaraz ją przyniesie. Twój szef to mój przyjaciel, więc chciałbym cię trochę poznać.
I tak spędziłam w firmie pana Styles'a dobrą godzinę. Było naprawdę miło. Tylko wciąż nie rozumiem, dlaczego chciał mnie poznać. Jestem tylko asystentką pana Malika... Cóż, ludzie są różni.
Kiedy wysiadam z samochodu, dostrzegam po drugiej stronie ulicy, prawie na samym jej końcu Justina. Idzie chyba z jakąś kobietą. Nagle ogarnia mnie zazdrość. Muszę wiedzieć, kto to. Niestety nie mogę tak po prostu uciec. Jestem w pracy... Gryzę się w język, aby do niego nie krzyknąć, tylko biorę głęboki oddech i szybko wchodzę do firmy. Staję na środku oszołomiona, gdy widzę jak mężczyźni ubrani w zielone koszulki polo i ciemne jeansy niosą głośniki i kwiaty do jakiegoś pomieszczenia. Zaciekawiona ruszam za nimi. Po kilku korytarzach znajduję się w ogromnej sali. Nie miałam pojęcia, że tutaj organizują jakieś przyjęcia! Malik mi tego nie pokazał. Stoję, opierając cały swój ciężar na jednym biodrze i podziwiam pracowników, którzy udekorowują salę.
- Wreszcie jesteś - słyszę za swoimi plecami i nim zdążę się odwrócić, czuję, jak ktoś kładzie mi duże dłonie na biodrach.
- Tak, przepraszam. Pan Styles mnie zatrzymał.
- Domyślam się - owy "ktoś" chichocze wprost do mojego ucha, a mnie przeszywa przyjemny dreszcz.
Tym ktosiem jest mój szef.
Tym ktosiem jest pieprzony Zayn Malik, z którym znajduję się w tej chwili w niedwuznacznej sytuacji.
Szybko się odsuwam i odwracam w jego stronę, czując płomienie na moich policzkach.
- Czy tutaj coś się odbędzie? - pytam, aby zmienić temat.
- Tak, bankiet charytatywny na rzecz hospicjum. W piątek tego tygodnia - wzdycha, po czym uśmiecha się do mnie - Mam nadzieję, że przyjdziesz.
To już za trzy dni.
Kiwam głową. Mój pierwszy bankiet! To brzmi tak wspaniale...
- To dobrze. A teraz zapraszam do pracy - nakazuje, a jego władczy ton... Jest w tym coś podniecającego.
- Tak jest, proszę pana - odpowiadam i salutuję, na co ten ponownie chichocze i puszcza mi oczko. Rumienię się.
Wychodzi z sali, jak i również z budynku, a ja idę na swoje miejsce. Czeka mnie sporo pracy, gdy widzę zapełnioną skrzynkę pocztową z mejlami do mojego szefa... Nareszcie będę mogła porządnie się wykazać!
Około dwudziestej jestem już w domu. Otwieram drzwi i, dosłownie, rzucam się na kanapę w salonie. Jestem wykończona. W firmie musiałam odpowiedzieć i usunąć tyle mejlów, odebrać tyle telefonów i nawet wysłuchiwać jakiś niezadowolonych klientów. No, do diaska, niech sobie na jakiś kurwa telefon zaufania dzwonią a nie do mnie... To męczy psychicznie.
Potem musiałam pójść i odebrać jakieś ważne dokumenty. Tym razem na piechotę.
- Justin? - mówię, jak orientuję się, że go nigdzie nie widzę. Dziwne.
- Justin, kotku? - wołam dalej. Mam jakieś przeczucie, że on wciąż spędza czas z tamtą kobietą. Nie potrafię określić jej wieku, stali daleko, ale jestem pewna w 100%, że to Justin, MÓJ chłopak jej towarzyszył. Z grymasem wstaję i idę do kuchni po coś do picia.
Gdy przechylam szklankę, aby skosztować mojej wspaniałej coca coli, Justin pojawia się w kuchni. Odkładam naczynie i przyglądam się mu podejrzliwie.
- Cześć - cmoka mnie w policzek i sam wypija napój za mnie. Puszcza mi oczko i szczypie w tyłek, na co się wzdrygam.
- Jak w pracy?
- Dobrze. A ty gdzie byłeś?
- Zrobiłem małe zakupy - pokazuje na siatki. Och...
- A... wcześniej? - dociekam.
- No siedziałem tutaj, grałem na konsoli - jego jedna z niewielu wad - potem poszedłem się przejść.
- Sam? - wywraca na mnie oczami, co trochę mnie irytuje.
- A co ty taka?
- Bo widziałam cię z jakąś dziewczyną.
- Stara znajoma - rzuca od razu i idzie do salonu. Siada na kanapie i włącza telewizję - chodź do mnie.
- Jestem trochę zmęczona, wiesz - przestępuję z nogi na nogę - Lepiej wezmę prysznic i pójdę spać.
- Jak chcesz - mówi - Dobranoc, ja przyjdę później, okej?
- Tak, tak, pewnie - mówię cicho i idę na górę. Daruję sobie prysznic i po prostu przebieram się w piżamę, po czym zasypiam szybko z nadzieją, że już nigdy nie ujrzę Justina z tamtą panienką.



-------------------------------------------------------------------------
W końcu napisałyśmy 5 rozdział!!
Trochę nam to zajęło, choć może na to nie wyglądać :)
Nam się podoba i mamy nadzieję, że Wam również ;)
Jak czytacie komentujcie :*

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4



Pan Malik był bardzo zadowolony z mojej pracy. Udaliśmy się jeszcze na krótkie zebranie i mogłam iść do domu. Justin zachowuje się bardzo dziwnie. Jest jakiś poddenerwowany, oczy ma jakieś zaczerwienione i ciągle gdzieś wychodzi. Gdy go pytam co się dzieje zbywa mnie albo zmienia temat.
Następnego dnia wstaję wcześniej, ponieważ mój szef kazał mi być wyjątkowo szybciej w pracy. Gotowa wychodzę z domu, nie żegnając się z Justinem. Jego zachowanie bardzo mi się nie podoba. Będę musiała jak najszybciej z nim to wyjaśnić. Gdy docieram do firmy, Ruda Małpa z recepcji przekierowuje mnie do gabinetu Pana Malika. Jakbym nie wiedziała, że muszę tam iść. Pukam w drzwi i słyszę jego cudowny, niski głos. Jest taki łagodny i aksamitny. Mogłabym go słuchać codziennie….
- Dzień dobry. – mówię ciepło.
- Witam. Wybacz, że ściągnąłem Cię tutaj tak wcześnie, ale mam dla Ciebie ważne zadanie, które nie może czekać. – uśmiecha się zadziornie.
- W porządku. Co to za zadanie?
- Zawieziesz ważne dokumenty do firmy, do której wczoraj wysyłałaś inne, dobrze? – spojrzał na mnie z pod swoich długich rzęs.
-  A nie mogę ich znów wysłać? – zapytałam cicho.
- Mogłabyś, ale Styles jest takim kretynem, że lepiej tak ważne dokumenty dostarczyć mu osobiście – zaśmiał się.
- W porządku. – uśmiecham się w odpowiedzi.
- To wszystko musisz dostarczyć dziś do tej firmy, którą masz na wizytówce – wskazał na 6 teczek, które leżały po mojej lewej stronie i podał mi tą samą wizytówkę co wczoraj.
- W porządku. - w takich sytuacjach żałuję, że nie mam samochodu.
- Wszystko dobrze? – zapytał z troską w głosie. Musiał zauważyć moją przygnębioną minę.
- Tak…um…ja tylko…  - nie wiem co powiedzieć.
-  Mógłbym zawieść je osobiście, ale mam umówione spotkanie, więc nie jestem w tej chwili dyspozycyjny. – mówi z wyrzutem, przez chwilę marszcząc brwi.
- Spokojnie. Ja tylko…nie mam samochodu – dodaję cicho.
- Och… tym się proszę nie martwić, panno Bennet. Poinformuję mojego szofera, aby panią podwiózł i odebrał – podchodzi bardzo blisko mnie.
- Dobrze. Dziękuję bardzo – staram się zachować między nami odpowiedni dystans.
Pan Malik odsuwa się ode mnie i podchodzi do drzwi. Tak pięknie pachnie…
Zjeżdżamy błyskawicznie na dół. Mój szef przedstawia mnie wysokiemu, poważnemu mężczyźnie w średnim wieku. Dopilnowuje, abym wsiadła do czarnego SUV'a. Jedziemy w ciszy. Nawet nie wiem, o czym mogłabym rozmawiać z szoferem mojego szefa. Zwłaszcza, wnioskując po jego minie, nie jest skory do rozmów. Po dwudziest minutach dojeżdżamy na miejsce. Firma tego mężczyzny jest troszkę mniejsza od Firmy Pana Malika, ale i tak robi wrażenie. Wysiadam, dziękuję z uśmiechem, starając się zrobić na nim choćby najmniejsze miłe wrażenie i zamykam drzwi. Szukam w torebce wizytówki i sprawdzam, jak nazywa się właściciel tej firmy. ‘Harry Styles’. Nawet ładnie. Powiedziałabym, że trochę pociągająco. Szybko wyrzucam tę myśl z głowy. Wchodzę do środka. Hol jest bardzo duży i robi naprawdę niezłe wrażenie. Obok mnie stoi Pani, która tu sprząta. Postanawiam się jej zapytać, gdzie mogę go znaleźć. Kieruje mnie na trzecie piętro, mówi, że tam już łatwo sobie poradzę. Gdy już jestem na górze, mój pech daje o sobie znać, potykam się i wszystkie dokumenty wypadają mi z rąk. Klnę pod nosem i schylam się, by szybko je pozbierać. Podchodzi do mnie dziewczyna o jasnobrązowych włosach i pomaga pozbierać papiery. Czuję jak moje policzki różowieją…Jezu ale ze mnie ciamajda.
- Najmocniej przepraszam – bąkam, gdy obie wstajemy.
- Daj spokój! Każdemu może się zdarzyć. Jestem Katherine – uśmiecha się i podaje mi dłoń.
- Mia. Jestem stażystką w firmie Malik’s Entertainment. Przywiozłam dokumenty dla Pana Stylesa.
- Och. Jasne. Jestem jego sekretarką. Chodź zaprowadzę Cię do jego gabinetu.  – posyła mi ciepły uśmiech i zabiera część dokumentów.
Idziemy, co chwilę się śmiejąc. Ona jest naprawdę sympatyczną osobą. Przynjmniej tak mi się wydaje. Gdy docieramy do jej biurka, uśmiech znika z jej twarzy i pojawia się strach… odwracam głowę i zauważam wysokiego mężczyznę z burzą loków na głowie, który uważnie się nam przygląda. Domyślam się, że to pewnie Pan Harry Styles.
- Kto to? – pyta cierpko.
- To Mia. Przysyła ją Pan Malik.  – dziewczyna odpowiada skruszona.
- Zapraszam do mojego gabinetu. – jego oczy łagodnieją, gestem pokazuje mi drzwi z tyłu za nami.
Obie wchodzimy do środka. Katherine kładzie na biurku teczki i wychodzi.
- Dzień dobry – mówię cicho.
- Cześć – uśmiecha się, a w jego policzkach pojawiają się urocze dołeczki.
- Przywiozłam ważne dokumenty, z polecenia Pana Malika.
-Jasne, siadaj sobie  - wskazuje ręką na skórzaną kanapę.
Zajmuję wyznaczone miejsce. To dziwne... Do swojej pracownicy był oschły, a dla mnie jest miły…
- Napijesz się czegoś? – jego głos wyrywa mnie z zamyśleń.
 - Sama nie wiem… - bąkam zakłopotana.
- Och, proszę Cię. Chcesz herbaty, kawy? – spogląda na mnie. Ma bardzo ładne zielone oczy. Jakby ktoś wsadził w w oczodoły dwa, olśniewające szmaragdy z czarnymi diamencikami, które mają robić za źrenice.
- No dobrze. Poproszę herbatę.  – uśmiecham się.
- Katherine! – woła, a jego głos rozbrzmiewa po pokoju.
Dziewczyna wchodzi skruszona do gabinetu.
- Zaparz dla naszego gościa herbaty, a ja poproszę kawę – nawet na nią nie patrzy.
- Czy coś jeszcze?  - pyta go i uśmiecha się do mnie.
- Nie. Dziękuję ci. – podnosi na nią wzrok a jego mina mówi „won z tond”
Drzwi się zamykają, a my znów zostajemy sami.  Przyglądam się mu próbując go rozgryźć.
- Coś nie tak? – pyta siadając obok mnie.
- Nie. – znów czuję jak policzki mi pieką.
- Dobrze. Pokaż co ten Malik tu przysyła – zabiera pierwszą teczkę rozbawiony moją reakcją.
Siedzimy czytając po kolei wszystkie dokumenty. Nagle rozbrzmiewa głośny dźwięk. To jego telefon.
- Przepraszam – bąka zakłopotany i wyciąga komórkę.
Wstaje i podchodzi do okna, przykładając telefon do ucha.
- Co kurwa?! – krzyczy w stronę rozmówcy, a ja wzdrygam się na siedzeniu.




------------------------------------------------------------
Hellou :)
Dziękujemy za wszystkie wyświetlenia i komentarze! Jesteście wspaniali!
Mamy nadzieję, że rozdział się podoba ;)




środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 3

                        Prosimy o przeczytanie krótkiej informacji pod rozdziałem!

                                                                            ***

Następnego dnia jadę już metrem do firmy. Dzisiaj zaczynam swój staż i jestem strasznie zdenerwowana. Nie wiem, jak zareagują na mnie inni oraz czy w pełni podołam wszelkim oczekiwaniom Pana Malika. Ale mam taką nadzieję i będę się starać z całych sił.
Gdy wczoraj wróciłam do domu, nie zastałam Justina. Dzwoniłam parę razy, bez skutku. Wrócił wieczorem, tłumacząc, że poszedł do sklepu i spotkał jakiegoś starego kumpla. Nadal mnie to dziwi i jest to dosyć podejrzane, ale ekscytacja bierze górę i zapominam o nim, gdy wysiadam z metra. Ach, ta londyńska pogoda. O tej porze w Los Angeles, pewnie byłoby z trzydzieści stopni. A tutaj wieje wiatr i termometr wskazuje zaledwie piętnaście. Chyba się jakoś przyzwyczaję. Jadę windą na właściwe piętro analizując wszystkie krzywe spojrzenia, które już na mnie czekały. Czuję się bardzo dziwnie, gdy ci wszyscy ludzie patrzą na mnie z pogardą. Przecież dostałam ten staż tak samo jak oni dostali swoją pracę. Wysiadam z windy i udaję się do mojego biurka. Gdy już uporządkowałam wszystkie swoje potrzebne rzeczy udaje się do biura Pana Malika by go poinformować, że jestem w pracy. Pukam w drzwi, a on odpowiada „Proszę” tak samo jak za pierwszym razem.
-  Dzień dobry. Miałam do Pana podejść jak już będę.
- Dobrze. Dziesięć minut przed czasem. Podoba mi się to – mówi przejeżdżając delikatnie językiem po swojej dolnej wardze. 
Czuję jak moje policzki stają się różowe i obniżam wzrok. 
- Mam tu kilka dokumentów, które musisz zeskanować, wysłać mejlem na ten adres. – mówi to bardzo powoli podając mi wizytówkę i teczkę z dokumentami. 
- Dobrze. To wszystko? – pytam niepewnie. 
- Na razie tak. Jak skończysz to przyjdź do mnie. – uśmiecha się. 
Odpowiadam tym samym i opuszczam jego gabinet. 
Idę poszukać maszyny ksero. Na szczęście mam dobrą pamięć i szybko ją odnajduje. Obok maszyny stoi jakiś mężczyzna ubrany w czarny dobrze dopasowany garnitur. Pewnie też tu pracuje. 
- Cześć – mówi pogodnie odwracając się  w moją stronę. 
- Hej – odpowiadam nieśmiało. 
- Jestem Louis, zajmuję się finansami. – podaje mi swoją rękę. 
- A ja Mia Bennet, nowa…
- stażystka! Tak wiem słyszałem o Tobie – uśmiecha się szeroko. 
 Niechętnie oddaje uśmiech. Czy już wszyscy wiedzą kim tu jestem?! Louis odsuwa się od maszyny, a ja mogę spokojnie zeskanować te papiery. Gdy już skończyłam on cały czas stoi z tyłu za mną i mam wrażenie, że dziwnie mi się przygląda. 
-  Świetnie sobie radzisz sobie z tym skanerem. 
- Serio?  
- No… często się zacina – znów się uśmiecha, a jego radość jest zaraźliwa. 
- To najwidoczniej mam wrodzony talent. 
Oboje zaczynamy się śmiać. 
- Wybacz, ale muszę już iść – mówię po chwili. 
-  Spokojnie. Możemy porozmawiać. -  przysuwa się bliżej mnie. 
- Muszę wrócić do pracy, to mój pierwszy dzień. 
- W porządku. Ale jakbyś chciała porozmawiać to moje biuro znajduje się na drugim piętrze. 
- Okej – uśmiecham się i wychodzę. 

Siadam za swoim biurkiem i włączam komputer. Odnajduję na pulpicie folder z dokumentami, po czym błyskawicznie je wysyłam na adres mejlowy na wizytówce. Jestem zadowolona, że poszło mi to tak szybko i łatwo. Być może mój szef to doceni. Z taką właśnie myślą wstaję z krzesła i ponownie pukam w duże, czarne drzwi.


--------------------------------------------------------

Wybaczcie, że rozdział taki krótki...
Dziękujemy za komentarze. Jednak widzimy, że jest już sporo wyświetleń i wspaniałą motywacją byłoby, gdybyście komentowali więcej :)
Moglibyście to zrobić?
3mamy kciuki :*

/ Monia i Aga, pozdrawiamy! :*

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 2


Rozpakowuję swoje ubrania z walizki. Nie jest tego zbyt wiele, ale dla mnie w  sam raz. Mam coś na każdą okazję, co chyba jest najważniejsze. W swoim zdecydowanie zbyt dużym domu w Londynie, Justin ma również ogromną garderobę. W sumie nie wiem, po co. Mówił, że zwykle przyjeżdżał tu i mieszkał sam, a chyba nie potrzebuje tyle miejsca, a już zwłaszcza na… ubrania.
Już jutro idę rozpocząć swój płatny staż w Malik’s Entertainment. Jestem strasznie podekscytowana, ale z drugiej strony mam lekkie obawy, jak sobie tam będę radzić. To moje marzenie i tak bardzo nie mogłam się tego doczekać, a teraz? Bardzo się cieszę, jednak i stresuję przed spotkaniem z szefem tej firmy, z moimi „współpracownikami” oraz, czy uda mi się tam zaaklimatyzować.
Moje myśli przerywa na wpół goły Justin. Oplata mnie rękami od tyłu, a ja czuję jego  nagą klatkę piersiową. Mimowolne, delikatne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Zawsze tak na mnie działa.
- Chodź już do łóżka – szepcze zmęczony. Przez chwilę zastanawiam się, w jakim sensie to powiedział. Ale wydaje się zmęczony, więc pewnie ma na myśli tylko sen… Chyba…
- Zaraz. Najpierw muszę przygotować sobie rzeczy na jutro – mówię i zdejmuję z siebie jego ręce.
- Ale kiciu…
- Przyjdę za pięć minut – wzdycham.
- Trzymam cię za słowo, bo inaczej sam się po ciebie pofatyguję – puszcza mi oczko, a ja chichoczę.
Budzik dzwoni, a  ja wstaję bardzo wypoczęta. Muszę się szybko ogarnąć, na szczęście zdążyłam sobie wszystko przygotować. Justin nawet nie drgnął kiedy wychodziłam z łóżka. Po godzinie schodzę na dół gotowa. Jem szybkie śniadanie i w lekkim zdenerwowaniu jadę do firmy. Jest mi troszkę przykro, że Justin się nie obudził i, że nie życzył mi szczęścia. Jazda metrem jest bardzo krótka, jestem z siebie dumna, że się nie pogubiłam, a to naprawdę skomplikowane. Stoję przed wielkim oszklonym budynkiem  i nie jestem do końca pewna, czy chcę tam wejść. Jednak wiem, że to moja duża szansa i spełnienie marzeń.  W środku na samym dole znajduje się recepcja, podchodzę tam. Wita mnie ruda kobieta z toną tapety na twarzy, co w ogóle nie pasuje do jej wieku. Ma około trzydzieści lat. Przedstawiam się jej, mówię, że jestem umówiona z Panem Malikiem. Ruda najpierw gdzieś dzwoni, a potem opisuje, jak mam się dostać do jego biura. Idę do windy, po drodze napotykając miliony spojrzeń. Dziwią mi się, pewnie dlatego, że nie mam na sobie tony tapety i jestem ubrana w zwykłą czarną spódniczkę do kolan i białą koszulę z długim rękawem. Myślałam, że takim skromnym strojem nie wywołam szumu i raczej nikt nie zwróci na mnie większej uwagi. Ale wygląda na to, że się myliłam. Wchodzę do dosyć dużej windy. Wciskam guzik z ósmym numerem. Przeglądam się przez chwilę w lustrach dookoła mnie. Cholera, czyściutkie. Na pewno dbają tutaj o wygląd wewnętrzny, bardzo. Po krótkiej chwili, nareszcie, mogę stanąć przed drzwiami, być może, mojego przyszłego pracodawcy. Serce bije mi szybciej i chyba nawet się pocę. Pukam lekko trzy razy. Chyba pierwszy raz jestem tak bardzo zdenerwowana.
- Proszę – słyszę niski, seksowny głos po drugiej stronie. Otwieram drzwi i wchodzę. Wow, jego gabinet jest przeogromny. Białe ściany, prawie tak samo jasne płytki na podłodze i hebanowy dywan, na którym stoi szklane biurko, a za nim znajduje się czarny, biurowy fotel, odwrócony tyłem do mnie. Albo to tylko iluzja i Pan Malik nagle wyskoczy z tyłu i mnie przestraszy… Nie, raczej to pierwsze.
- Dzień dobry – staram się brzmieć pogodnie i pewnie siebie, ale czuję, jak cała się trzęsę w środku, przez co mój głos jest nieco piskliwy. Cholera!
- Witam – mówi znowu mężczyzna, odwracając się do mnie przodem. To było takie… Zmysłowe… Nie, przestań tak myśleć!
Pan Malik wstaje i, uśmiechając się ciepło, wyciąga w moją stronę dłoń. Podaję mu swoją, jednocześnie patrząc się na jego twarz. Przystojną, bardzo przystojną twarz i chyba nawet zbyt długo gapię się w jego brązowe oczy. Śliczne oczy. Zarumieniona odwracam szybko wzrok i zajmuję miejsce, wraz z nim. Albo mi się wydawało, albo uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy tak zareagowałam.
 - Cieszę się, że przyjechała Pani tak szybko.
- Bardzo mi zależy na stażu tutaj, więc przyjechałam jak najszybciej.
- To świetnie. Bardzo cenię sobie takich ludzi Panno…
- Mia Bennet
- Panno Bennet – uśmiecha się ciepło, pokazując równe, piękne białe zęby.
- Kiedy będę mogła zacząć pracę?
- Od jutra. Proszę przyjść na godzinę ósmą trzydzieści. A teraz oprowadzę Panią po firmie.
- Nie będzie Pan mnie o nic więcej pytał?
- Wiem o Pani wystarczająco dużo, a resztę poznam podczas naszej wspólnej pracy. – znów się uśmiecha. Ma taki piękny uśmiech. Odwzajemniam ten gest. 
Oboje wstajemy w tym samym czasie. Pan Malik otwiera dla mnie drzwi, gestem ręki pokazując, abym wyszła, po czym rusza za mną.




***
Oto i jest 2 rozdział! Dziękujemy za komentarze i wyświetlenia :) Jesteście cudowni!!! :*
Komentujcie jak najwięcej!!!!!!!!!!!!!! ♥


środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 1



- Zabrałaś wszystko? – słyszę głos Justina po lewej stronie.
- Pytasz się mnie już o to dziesiąty raz. TAK, ZABRAŁAM WSZYSTKO – podkreślam dokładnie ostatnie słowa, na co chłopak chichocze.
- Wolę mieć pewność; wiesz, żeby potem nie było tak, że czegoś zapomniałaś – mówi, a ja przewracam oczami. Justin całuje mnie w czubek głowy i obejmuje ramieniem, znowu się śmiejąc.
Nagle w głośnikach nad nami rozlega się głos pilota, który informuje o zbliżającym się starcie; proszę zapiąć pasy, bla, bla…
Podróż mija długo, ale spokojnie. Justin zasnął, a ja czytam książkę. Niestety szybko zaczynam się nudzić, więc postanawiam się porozglądać. Za oknem widać tylko wodę i chmury. Wstaję z miejsca i idę do toalety, bo chce mi się siusiu. Jest długa kolejka, ech akurat wszystkim zachciało się sikać. Stoję tak od 10 minut i mam wrażenie, że w ogóle się nie ruszam. Mam nadzieję, że Jus się nie obudzi i nie wystraszy moją nieobecnością. Niestety, gdy odwracam głowę napotykam moje ulubione brązowe tęczówki zmartwione i zdenerwowane. Justin podchodzi do mnie zdecydowanym krokiem, po czym staje za moimi plecami.
- Co tu robisz? – szepcze mi do ucha.
- Czekam w kolejce, bo muszę siusiu.
- Martwiłem się, że zniknęłaś – szepcze przygryzając płatek mojego ucha, a po moim ciele przechodzi dreszcz.
- Chcę tylko siusiu! – odpowiadam głośniej niż zamierzałam.
Chłopak nic nie odpowiada tylko przysuwa się jeszcze bliżej mnie tak, że czuję go całego na sobie.
Czuję się niekomfortowo zwłaszcza, że jesteśmy na pokładzie samolotu w kolejce do toalety. Próbuję go delikatnie odsunąć; brunet ani drgnie. 
- Justin! – jęczę, aby dał mi trochę przestrzeni.
- No co? – szepcze, a ja wiem, że ma na ustach ten łobuzerski Justinowy uśmieszek.
Na szczęście ludzi przed nami ubywa i już zaraz będę mogła opróżnić pęcherz. Nareszcie!
Po paru minutach mogę już wejść. Łapię za klamkę i, gdy jestem w środku, zamykam drzwi, które nie chcą się zamknąć. Co?
Zauważam na dole but chłopaka; srebrno-czerwony sneakers – jego ulubiona para.
- Mogę? – pyta z uśmiechem, na co od razu kręcę głową. Nie tutaj, nie teraz.
Chłopak układa wargi w podkówkę i robi minę szczeniaczka. Wygląda naprawdę uroczo, ale nie, nie w samolocie, do cholery!
  Justin nie daje za wygraną i wpycha się do tego klaustrofobicznego pomieszczenia razem ze mną. Wzdycham zrezygnowana.
- Muszę siusiu – przypominam mu, patrząc, jak opiera się o drzwi. Dzieli nas niecały metr. Tu jest jak w jakimś pudełku.
- To zrób – odpowiada – Popatrzę – puszcza mi oczko.
Choć czuję to podniecenie, to ciepło w moim podbrzuszu, nie mogę mu ulec, więc udaję nieugiętą.
Piorunuję go wzrokiem i krzyżuję ręce na klatce piersiowej. Chłopak ignoruje moje protesty i opiera  się o framugę drzwi, obserwując mnie pożądliwym wzrokiem. Lekko zmieszana załatwiam swoją potrzebę. Ledwo naciągam na siebie bieliznę, a chłopak już przyciska mnie do ściany. Zaczyna obcałowywać moją twarz, a ja wiem, że nie mam jak uciec. W ostatniej chwili w głośnikach rozbrzmiewa głos pilota, który każe wracać na miejsca z powodu drobnych turbulencji. Z uśmiechem odsuwam się od chłopaka, który klnie pod nosem. Nachylam się i ubieram spodnie, po czym dostaje mocnego klasa w tyłek, prostując się i jęcząc. Justin opuszcza kabinę z grymasem na twarzy, a ja nie mogąc ukryć rozbawienia podążam za nim.




                                                    

Powitanie :)

Witamy wszystkich na naszym blogu! :)
Przepraszamy, że dopiero teraz mówimy Wam "cześć".
Nie będziemy tutaj przynudzać, tylko krótkie informacje ;)
Jesteśmy tutaj dwie, Monia i Aga, jak chyba widać po profilu. Postanowiłyśmy zacząć pisać własne fan fiction. Mamy OGROMNĄ nadzieję, że przypadnie Wam ono do gustu :)
Nie potrafimy się na razie określić, co ile będą dodawane rozdziały, ale na pewno nie będziecie musieli długo czekać. I mamy też do Was jedną małą prośbę. Chcemy wiedzieć. czy ktoś czyta nasz blog, wiec jeśli możecie, piszcie jakiekolwiek komentarze od postami :) Dziękujemy :)

piątek, 1 sierpnia 2014

Prolog


- Justin! – krzyczę podekscytowana – Udało się!

Chłopak w błyskawicznym tempie znajduje się w salonie. Zupełnie jakby się teleportował z sypialni na dół. Patrzy się na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Ale co?
- Przyjęli mnie na ten staż w Londynie!!
Rzucam się mu w ramiona zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Otacza mnie swoimi mocnymi ramionami i gratuluje, szepcząc do ucha. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
- To teraz czeka nas przeprowadzka do Londynu - wzdycha.
- Jesteś okropnym marudą.
- Nie marudzę, po prostu wiem, że czeka nas pakowanie, przeprowadzka, nowe życie…
- Lepsze życie, nowe miejsce, nowi ludzie, wszystko nowe – wzdycham rozmarzona.
Justin uśmiecha się pod nosem, po czym składa na moich ustach cudowny pocałunek.
- Jesteś na to gotowa? – pyta z niepewnością w głosie, ale patrzy na mnie szczerym wzrokiem.
- Justin, to jest moje marzenie – odpowiadam zdecydowana i uśmiecham się szeroko, co zostaje odwzajemnione.
- Jeśli ty jesteś na to gotowa, to ja też – mówi i ponownie mnie całuje.
W środku skaczę z radości i nie mogę doczekać się tego stażu.