sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 5



- Co kurwa?! - krzyczy w stronę rozmówcy, a ja wzdrygam się na siedzeniu.
W tym samym momencie ogarnia mnie przerażenie i zakłopotanie. Czuję, jakbym usłyszała coś, co jest zakazane, bynajmniej dla mnie. Nie powinno mnie tu być.
- Nie - Styles warczy do komórki, po czym kontynuuje spokojniejszym tonem - Nic nie rób, póki ci nie powiem - rozłącza się.
Poprawiam się, nerwowo obciągając spódnicę i spuszczam wzrok na podłogę. Moje oczy przez kilka sekund dokładnie skanują czarne deski, na których nie ma chyba ani grama kurzu. To takie niewiarygodne.
- Proszę mi wybaczyć, panno Bennet - zaczyna, a ja spoglądam na niego automatycznie - Przykro mi, że tak się zachowałem, ale niestety czasami w mojej branży tak bywa.
- Ja... Rozumiem, nic się nie stało - posyłam mu delikatny uśmiech i chcę wstać, ale powstrzymuje mnie gestem ręki, przez co rękaw jego, na pewno drogiego jak cholera garnituru unosi się i odkrywam, że część jego lewej ręki pokrywają tatuaże.
- Nie musi pani wychodzić. Przejrzę te papiery, a pani wypije swoją herbatę. Katherine zaraz ją przyniesie. Twój szef to mój przyjaciel, więc chciałbym cię trochę poznać.
I tak spędziłam w firmie pana Styles'a dobrą godzinę. Było naprawdę miło. Tylko wciąż nie rozumiem, dlaczego chciał mnie poznać. Jestem tylko asystentką pana Malika... Cóż, ludzie są różni.
Kiedy wysiadam z samochodu, dostrzegam po drugiej stronie ulicy, prawie na samym jej końcu Justina. Idzie chyba z jakąś kobietą. Nagle ogarnia mnie zazdrość. Muszę wiedzieć, kto to. Niestety nie mogę tak po prostu uciec. Jestem w pracy... Gryzę się w język, aby do niego nie krzyknąć, tylko biorę głęboki oddech i szybko wchodzę do firmy. Staję na środku oszołomiona, gdy widzę jak mężczyźni ubrani w zielone koszulki polo i ciemne jeansy niosą głośniki i kwiaty do jakiegoś pomieszczenia. Zaciekawiona ruszam za nimi. Po kilku korytarzach znajduję się w ogromnej sali. Nie miałam pojęcia, że tutaj organizują jakieś przyjęcia! Malik mi tego nie pokazał. Stoję, opierając cały swój ciężar na jednym biodrze i podziwiam pracowników, którzy udekorowują salę.
- Wreszcie jesteś - słyszę za swoimi plecami i nim zdążę się odwrócić, czuję, jak ktoś kładzie mi duże dłonie na biodrach.
- Tak, przepraszam. Pan Styles mnie zatrzymał.
- Domyślam się - owy "ktoś" chichocze wprost do mojego ucha, a mnie przeszywa przyjemny dreszcz.
Tym ktosiem jest mój szef.
Tym ktosiem jest pieprzony Zayn Malik, z którym znajduję się w tej chwili w niedwuznacznej sytuacji.
Szybko się odsuwam i odwracam w jego stronę, czując płomienie na moich policzkach.
- Czy tutaj coś się odbędzie? - pytam, aby zmienić temat.
- Tak, bankiet charytatywny na rzecz hospicjum. W piątek tego tygodnia - wzdycha, po czym uśmiecha się do mnie - Mam nadzieję, że przyjdziesz.
To już za trzy dni.
Kiwam głową. Mój pierwszy bankiet! To brzmi tak wspaniale...
- To dobrze. A teraz zapraszam do pracy - nakazuje, a jego władczy ton... Jest w tym coś podniecającego.
- Tak jest, proszę pana - odpowiadam i salutuję, na co ten ponownie chichocze i puszcza mi oczko. Rumienię się.
Wychodzi z sali, jak i również z budynku, a ja idę na swoje miejsce. Czeka mnie sporo pracy, gdy widzę zapełnioną skrzynkę pocztową z mejlami do mojego szefa... Nareszcie będę mogła porządnie się wykazać!
Około dwudziestej jestem już w domu. Otwieram drzwi i, dosłownie, rzucam się na kanapę w salonie. Jestem wykończona. W firmie musiałam odpowiedzieć i usunąć tyle mejlów, odebrać tyle telefonów i nawet wysłuchiwać jakiś niezadowolonych klientów. No, do diaska, niech sobie na jakiś kurwa telefon zaufania dzwonią a nie do mnie... To męczy psychicznie.
Potem musiałam pójść i odebrać jakieś ważne dokumenty. Tym razem na piechotę.
- Justin? - mówię, jak orientuję się, że go nigdzie nie widzę. Dziwne.
- Justin, kotku? - wołam dalej. Mam jakieś przeczucie, że on wciąż spędza czas z tamtą kobietą. Nie potrafię określić jej wieku, stali daleko, ale jestem pewna w 100%, że to Justin, MÓJ chłopak jej towarzyszył. Z grymasem wstaję i idę do kuchni po coś do picia.
Gdy przechylam szklankę, aby skosztować mojej wspaniałej coca coli, Justin pojawia się w kuchni. Odkładam naczynie i przyglądam się mu podejrzliwie.
- Cześć - cmoka mnie w policzek i sam wypija napój za mnie. Puszcza mi oczko i szczypie w tyłek, na co się wzdrygam.
- Jak w pracy?
- Dobrze. A ty gdzie byłeś?
- Zrobiłem małe zakupy - pokazuje na siatki. Och...
- A... wcześniej? - dociekam.
- No siedziałem tutaj, grałem na konsoli - jego jedna z niewielu wad - potem poszedłem się przejść.
- Sam? - wywraca na mnie oczami, co trochę mnie irytuje.
- A co ty taka?
- Bo widziałam cię z jakąś dziewczyną.
- Stara znajoma - rzuca od razu i idzie do salonu. Siada na kanapie i włącza telewizję - chodź do mnie.
- Jestem trochę zmęczona, wiesz - przestępuję z nogi na nogę - Lepiej wezmę prysznic i pójdę spać.
- Jak chcesz - mówi - Dobranoc, ja przyjdę później, okej?
- Tak, tak, pewnie - mówię cicho i idę na górę. Daruję sobie prysznic i po prostu przebieram się w piżamę, po czym zasypiam szybko z nadzieją, że już nigdy nie ujrzę Justina z tamtą panienką.



-------------------------------------------------------------------------
W końcu napisałyśmy 5 rozdział!!
Trochę nam to zajęło, choć może na to nie wyglądać :)
Nam się podoba i mamy nadzieję, że Wam również ;)
Jak czytacie komentujcie :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz